Data Loading...
Kalejdoskop Zima 2021/2022 NR 2
4 Downloads
21.6 MB
Twitter Facebook LinkedIn Copy link
RECOMMEND FLIP-BOOKS
Zima 2021/2022 – nr 2
Po co nampolski? Język jako diasporyczny garb, życie i miłość RYSZARD LÖW, KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET
Trudno wyemigrować z polszczyzny IRIT AMIEL, AGNIESZKA BORNSTEIN
Mur. Życie na granicy światów KAROLINA VAN EDE-TZENVIRT
Między przeszłym a teraźniejszym ELA GOLDMAN
Dwujęzyczność za gałkę lodów AGATA KRIZEVSKI
od redakcji
Granice mojego języka tekst Ewa Szubstarska-Stein
Wchodzę do sklepu. Osiedlowy spożywczy, bez koszyków. Kupuję kawę, czekoladę i po krótkiej wymianie zdań, w odpowiedzi na pytanie, dzie- lę się informacją, że jestem z Polski. Na twarzy pana za ladą pokazuje się promienny uśmiech. „Ja Cię kocham, a ty śpisz!” - słyszę zdumiona i obydwoje wybuchamy śmiechem. Nawiązuje się relacja. Nie jestem już anonimową klientką, a on jedną z tysiąca osób, które spotykam na zaku- pach. Staje się dla mnie Panem, który Mówi Po Polsku. Język i jego najważniejsza funkcja: komunikacja. Rozmowa, dająca szan- sę na wzajemne poznanie. Na zrozumienie drugiego człowieka i bycie rozumianym - co chyba jest jedną z naszych najważniejszych potrzeb. Gdy mogę się wyrazić, czuję, że przynależę. Czuję się zdolna do nawią- zania relacji. Nie mam więc wątpliwości, że język zbliża. Że przekracza granice obcości. W tym roku naukę w pierwszej klasie Szkoły Polskiej zaczyna moja cór- ka. W końcu usłyszy w Izraelu język polski - nie tylko od mamy i jej koleżanek, ale też od innych dzieci. Stworzy się kolejna emocjonalna więź, i być może otworzą się dla niej kolejne drzwi. Na przykład drzwi do gry językiem. Zastanawiam się, czy jako dziecko, które nie poznało języka w Polsce, będzie miała na nią wyczulone ucho. Czy kiedyś w dalekiej przyszłości, kiedy usłyszy słowo przyjaciel? I pomyśli, tak jak ja, że to ktoś przy-mo- im-ciele, czyli blisko? Jak głęboko zanurzy się w rozumienie języka, jak szybko zacznie się nim bawić? Kiedy przyjechałam do Izraela, nie znałam hebrajskiego. Często zdarza- ło się, że czułam się jak wazon w pokoju, kiedy po pewnym czasie gru- pa znajomych z angielskiego przechodziła na hebrajski. Traci się wtedy kontakt wzrokowy i poczucie przynależności. Do rozmowy, do miejsca i do ludzi. Moje poczucie frustracji rosło. Stąd decyzja o ulpanie - szkole języko- wej. Z czasem zaczęłam rozumieć i nawet się odzywać, ale nadal czu- łam, że to nie jestem ja. Że to nie jest mój sposób ekspresji, wyrażania siebie i reagowania na to, co dzieje się wokół mnie. Zbudowałam drugą tożsamość. Teraz jest Ewa mówiąca po polsku z Polakami, która ma szybkie riposty, myśli dwa kroki do przodu. Jest też Ewa, która mówi po hebrajsku - to cząstka tej pierwszej. Odpowiada wolniej, dłużej się zastanawia, czuje się przez język ograniczona. To Ewa, która nie zna kontekstu kulturo- wego, nie do końca rozumie gry językowe, która nie czytała tych samych
książek w liceum, nie zna piosenek i żartów, którymi operują jej roz- mówcy. Zrozumiałam ostatecznie, że język wyraża też moją tożsamość.
W tym numerze “Kalejdoskopu” zastanawiamy się nad rolą języka w na- szym życiu. W otwierającej numer rozmowie Karoliny Przewrockiej- Aderet z Ryszardem Löwem przyglądamy się nieodległej przeszłości: rozwojowi literatury polskojęzycznej w Izraelu i rynku czasopism. Zastanawiamy się też nad tym, co to znaczy, że język polski może być dla niektórych polskich Żydów “diasporycznym garbem”. O tym, że język to nie tylko słownictwo i gramatyka, ale też zbiór ele- mentów kulturowych, który determinuje naszą tożsamość, możemy przeczytać w rozmowie Agnieszki Bornstein z Irit Amiel. Irit mówi: „Języki to klucz, to wytrych do świata. Można czytać Goethego po nie- miecku, Szekspira po angielsku (...) Można nauczyć się potem wielu in- nych pięknych języków, ale żaden nie zaszumi, nie zaszeleści w sercu tak pięknie, jak ten dziecięcy, dziewiczy, ten, w którym odsłania nam się po raz pierwszy świat.” O tych fenomenalnych szumach i szelestach pisze też Agata Krizevski w tekście o dwujęzyczności, z perspektywy bohaterskiej mamy, któ- ra wychowuje dziecko w dwóch językach w innym kraju. Lingwista Charles Basart twierdzi, że dwujęzyczność to bogactwo, które należy chronić, aby nasze dzieci były wolne i nieskrępowane w rozwijaniu wła- snych tożsamości kulturowych. A idąc dalej za filozofem Ludwigiem Wittgensteinem (mój ulubiony cytat!): “Granice mojego języka są gra- nicami mojego świata.” Granica - jest ta zdrowa, która dba o nasze bezpieczeństwo. I jest ta granica, która zamienia się w barierę, powoli i niezauważalnie staje się ograniczeniem. Potrzebuje języka, żeby otworzyć drzwi do innych świa- tów, otworzyć się na innych ludzi, a w rezultacie poznać drugiego czło- wieka. Obcego zamienić w znajomego. O tej granicy, niewidzialnej ale jakże odczuwalnej, także przez językową barierę (sic!), pisze w swoim tekście Karolina van Ede Tzenvirt. „Pogranicze” to z kolei tytuł dzieła artystki Eli Goldman. Próbuje uka- zać wspólne istnienie i przenikanie odrębnych kultur i rzeczywistości, i zadaje pytanie o to, jak to jest przebywać na granicy różnych światów.
2
Pytanie w moim odczuciu bardzo aktualne. Przenikanie języków i świa- tów jest możliwe - miejmy nadzieję, że nie tylko w sztuce.
Zapraszam Was serdecznie do lektury.
Drogim Czytelnikom świętującym zimową porą składamy serdeczne życzenia dobra, uśmiechu, miłości i zdrowia, a w roku 2022 - tego, czego brakowało nam w poprzednim: spokoju!
EWA SZUBSTARSKA-STEIN (ur. 1980) z wykształcenia socjolożka, psychoterapeutka tańcem i ruchem, performerka, nauczycielka. Przez ostatnie dziesięć lat nauczycielka i kierowniczka Szkoły Polskiej w Tel Awiwie. Od lat organizująca warsztaty i projekty artystyczne dla dzieci w Izraelu w ramach grupy „Ilustracja”.
Redakcja Kalejdoskopu
Wydarzenia
Wyśmienity, polsko - izraelski jazz podbił telawiwską scenę muzyczną. Wspólna pro- dukcja Instytutu Polskiego, Instytutu Adama Mickiewicza i Social Jazz Community ze- brała w popularnym Terminal 4 i w telawiw- skim Cinematheque artystów, którzy pojawi- li się w sumie na sześciu występach. Polish Jazz Festival otworzyli Adam Pierończyk oraz izraelski Gilad Efrat Ensemble. To już druga edycja festiwalu. Tym razem tematem przewodnim był izraelsko - polski dialog no- wego i starego, muzyka klasyczna, jazz, mu- zyka Chopina i tradycje muzyczne na świecie. W ramach festiwalu oprócz koncertów odbyły się pokazy filmów o tematyce jazzowej. Można było też posłuchać nagranych jazzowych sesji i wykładów na temat jazzu. Występy odbywały się na żywo, ale transmitowane były - jak przy- stało na czasy pandemii - również online. Toast za Kalejdoskop! 6.10.2021
Dzień Pianisty 13-15.11.2021
Ramat Gan ma nową ulicę 5.10.2021
Dzięki staraniom ocalałej z Holokaustu, 96 - letniej Ireny Talmon, Izrael doczekał się ulicy imienia Ireny Sendler. Do tej pory nazwisko Sprawiedliwej wśród Narodów Świata nie było w Izraelu upamiętnione. Rok temu zmar- twiona tym faktem Pani Irena - mieszkanka Jerozolimy - postanowiła wystąpić z prośbą o nazwanie jednej z ulic w stolicy imieniem Ireny Sendler. Próba się nie powiodła - na ten krok zgodził się za to ratusz miasta Ramat Gan. W czasie skromnej, wzruszającej cere- monii odsłonięto tablicę z nową nazwą ulicy. Na miejscu, oprócz Ireny Talmon i jej rodzi- ny, obecne były Katarzyna Rybka-Iwańska - Chargé d’affaires Ambasady Polski w Izraelu oraz Carmel Shama HaCohen - burtmistrz Ramat Gan. Uniwersytet w Hajfie otwiera centrum polskich studiów 10.10.2021 Interdyscyplinarny Ośrodek Studiów Polskich właśnie otworzył swoje podwoje. Pierwszy w Izraelu kierunek tego typu będzie częścią Wydziału Humanistycznego hajfańskie- go Uniwersytetu, którego jednym z wykła- dowców był wieloletni ambasador Izraela w Warszawie, Szewach Weiss. Centrum za- łożone zostało przy współpracy Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej, MEN i przy wsparciu Instytutu Polskiego w Tel Awiwie. IOSP daje okazję do szeroko zakrojonych ba- dań nad Polską: kulturą, językiem, wspólną historią, a także historią Holokaustu.
WramachŚwiatowegoDniaPianistywZichron Yaakov odbyły się wyjątkowe koncerty. W ra- mach “Rubinstein spotyka Chopina” spotkali się wybitni goście: Szymon Nehring, zwycięz- ca konkursu im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie w roku 2017, Bruce (Xiaoyu) Liu - zwy- cięzca XVIII Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Warszawie, oraz Kyohei Sorita, który w tymże konkursie zajął drugie miejsce. Pianiści zagrali utwory Chopina, Mozarta, Pendereckiego i Ligeti. Koncerty odbyły się we współpracy z izraelsko - pol- skim festiwalem “Muzyczne Mosty”- “Musical Bridges”, w ramach którego wspólnie dzia- łają Israel Camerata Jerusalem, Festiwal Beethovena i Ministerstwo Kultury RP. Polsko- izraelska jazzowa uczta 17 - 19.11.2021
3
6 października swoją premierę miała pierwsza po latach, polskojęzyczna gazeta w Izraelu -“Kalejdoskop”. Z tej okazji spotkaliśmy się w bibliotece Instytutu Polskiego, by wspólnie wznieść toast za powodzenie tego projektu i kolejne udane numery. Już podczas oficjal- nej części spotkania między uczestnikami wy- wiązała się dyskusja na temat tego, co chętnie czytaliby na naszych łamach, i jakie znaczenie ma dla nich fakt, że polska gazeta znów po- jawia się w Izraelu. Za te rozmowy, a także za każdą z Państwa wiadomości przesłanych do nas drogą elektroniczną z serca dzięku- jemy! Czujemy tremę w związku z wysoko postawioną poprzeczką, ale też nie możemy się doczekać kolejnych wyzwań, które posta- wi przed nami redakcja kwartalnika. Bądźcie na tej ścieżce z nami!
Znajdź nas na facebooku: Kalejdoskop Kwartalnik polskojęzyczny w Izraelu Redakcja: Karolina van Ede-Tzenvirt, Karolina Przewrocka-Aderet Grafika, fotoedycja, skład: Patryk Piotr Antoniak
Grafika na okładce: Ela Goldman Współpraca: Ewa Szubstarska-Stein
Projekt jest finansowany w ramach funduszy polonijnych Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej.
rozmowa
Garb diasporyczny z Ryszardem Löwem rozmawia Karolina Przewrocka-Aderet
Ryszard Löw, znawca i krytyk literatury polskiej - Do dziś trudno mi zrozumieć: jak to się stało, że osoby, które przyjechały do Izraela, debiutowały literacko po polsku. Dostanie się do hebrajskiego obiegu literackiego było bardzo trudne - zresztą nie było wśród nas zbyt wiele osób aspirujących do dwujęzyczności. Ja w każdym razie bardzo szybko z tego zrezygnowałem.
znakomitych poetów z Rumunii, którzy zna- leźli się w podobnej sytuacji.
odcięty, gdy moje pokolenie przeminie. Dość już tego.
Jadąc dziś do Pana zastanawiałam się, gdziewłaściwie się spotkamy. WTel Awi- wie, w Krakowie, czy gdzieś na styku tych światów? Tak właśnie – na styku. To wypadkowa, w której żyję w Izraelu od kilkudziesięciu lat. Bo do tego kraju wcale nie przyciągnęła mnie jego izraelskość. Przyjechałem tu z Paryża, w młodym wieku, z bardzo kiepskim samo- poczuciem. Potrzebny był mi świat, w którym każdy żyje jak chce. A tu były już silne środowi- ska polskie, rumuńskie, węgierskie, niemiec- kie - i ja, mimo, że należałem do tych, którzy mocno związali się już z językiem hebrajskim, chciałem stać się ich częścią. Pociągała mnie przede wszystkim możliwość rozwoju moich zainteresowań językiem i kulturą polską. Czym jest dzisiaj dla Pana język polski? Nieprzerwanie od lat tym samym: jest mną. Moim ogniem i powietrzem. Chociaż po- trafię się porozumieć w jeszcze paru innych językach, to polski jest dla mnie podstawą. W żadnym – ani hebrajskim, ani francuskim czy rosyjskim nie potrafię swobodnie pisać. Każda inna próba, poza pisaniem po polsku, wychodzi mi sztucznie. Kiedyś taką podjąłem, ale w końcu zaniechałem starań, bo uznałem, że mnie to nie interesuje. Jestem bardzo polo- nocentryczny i stale temu wierny. Literatura polska miała różne okresy, czasami niespecjal- nie rajcujące – a mnie to zawsze interesowało.
Te księgarnie przy Allenby były też w dużej mierze wypożyczalniami, bo do ‘56 roku ofi- cjalnego dopływu nowych książek nie było, lu- dzie najwyżej dostawali je prywatnie w pacz- kach. Ale w Izraelu były już fundamenty, bo tu polska książka i możliwość jej wypożyczenia były już wcześniej, jeszcze przed wojną o nie- podległość. Książki przybyły tu wraz z Armią Andersa. Na chwilę rozkwitło wówczas pol- skie życie literackie. Potem, po wyjeździe Polaków i przybyciu pierwszy aliji, ono po- wróciło. Zaczęto zakładać pisma: pierwszy dziennik powstał w 1953 r. Ciągneło ludzi do języka, do tego, co w nim mogli wyrazić i co w nim poznali. Tutaj, w Izraelu, znaleźli możliwość ekspresji. Ostatni numer Nowin Kuriera ukazał się w 2009 r. – przecież to szmat czasu. W tym czasie większość osób, które tu przyjeżdżały z minionymi alijami, świet- nie już znała język hebrajski. Nie potrze- bowały już informacji z Izraela w języku polskim. Tak, to było dziwne. Znałem osoby pochodzą- ce z Polski, które nie jeździły tam nawet wte- dy, gdy granice były już otwarte. Na co dzień czytały prasę hebrajską. Ale gdy nadchodził piątek, kupowały weekendowe wydanie pol- skiej gazety. Chciały wiedzieć, co też się dzieje w naszym polskojęzycznym grajdołku. Co to był za “grajdołek”? Przede wszystkim były to nasze ziomkostwa. Powiedziałbym, że to krakowskie było bar- dziej wyrafinowane kulturalnie. Nadal jest, aktywnie działa, ale w tej chwili właśnie się kończy - ludzie z pierwszego pokolenia już właściwie odeszli, z drugiego – tacy jak szefo- wa ziomkostwa, Lili Haber – są już w sile wie- ku. W trzecim pokoleniu ludzie już zwykle nie mają osobistego stosunku do kraju pochodze- nia dziadków. Kiedy przyjechałem do Krakowa
Garb? Diasporyczny. Mojego własnego odciąć już nie potrafię, nawet nie chcę. Powiedział mi Pan kiedyś, że ten garb to “siedzenie ciałem w Tel Awiwie, a gło- wą w Krakowie”. Kiedy Pan tęskni w języ- ku polskim, to za kim? Za przyjaciół- mi, Krakowem? Bardziej za krajem czy za ludźmi? Za ludźmi i Krakowem. Jak ja strasznie za nim tęsknię..! Ostatni raz byłem tam z dzieć- mi w 2017 r. Pamiętam, jak kilkadziesiąt lat wcześniej strasznie męczyłem moją matkę, krakowiankę. Mówiła mi: - Rysiu, nie męcz mnie, zobaczysz, jeszcze będziesz chodził po Krakowie. Ja jej wierzyłem, choć żadnych wyraźnych rys jeszcze nie było na komuni- stycznym żelbetonie. Składałem wówczas wiele próśb o przyznanie mi wizy, dostawałem odmowne odpowiedzi. Na szczęście nikt nie podsunął mi myśli, bym zwrócił się z prośbą o zaproszenie do któregoś z przyjaciół – prze- cież byłoby to strasznie kłopotliwe dla wszyst- kich i sprowadziłoby uwagę służb. Przyjechał Pan do Izraela w latach 50. Na miejscu tworzył się już specyficz- ny, polskojęzyczny ferment literacki. Uli- ca Allenby obrosła polskimi księgarnia- mi, a ludzie przybywali po książki nawet z północy kraju. Z czego wynikała ta potrzeba polskiego słowa? Do dziś jest to dla mnie niezrozumiałe: jak to się stało, że osoby, które opuściły Polskę, przyjechały do Izraela, znalazły w nowej oj- czyźnie sposób na życie – debiutowały literac- ko po polsku. Jest sporo osób, które w Polsce w ogóle nie pisały, albo były zbyt młode, gdy wyjeżdżały, albo porzuciły to i debiutowały dopiero w Izraelu - w języku polskim. Zresztą ten fenomen nie dotyczył tylko nas, Żydów polskiego pochodzenia. Pamiętam wielu
4
Czy Pana dzieci mówią po polsku? Nie.
Dlaczego? Żona była Bułgarką, i szybko – tak się przy- padkiem zdarzyło - nauczyła się polskiego. Rozmawialiśmy w tym języku, gdy nie chcieli- śmy, żeby dzieci nas rozumiały. Żona po zale- dwie kilku dniach w Krakowie mówiła już zu- pełnie swobodnie. A dzieci? Dbałem o to, żeby od drugiej klasy szkoły powszechnej uczyły się języka angielskiego. Uznałem, że ten polski garb, który niosę przez całe życie, musi zostać
przyjeżdżali tu pisarze piszący w tym języku. Były czasopisma, był dziennik, były pisma literackie - ale to był taki sam margines jak w przypadku języka polskiego, rumuńskiego czy niemieckiego – w stosunku do hebrajskie- go. Nic więcej nie mam na ten temat do powie- dzenia, nie znam jidysz, i przez bardzo długi czas byłem do tego nastawiony negatywnie. Musi pani wiedzieć, że istniał pewnego rodza- ju antysemityzm ludzi zasymilowanych. W jakim sensie? Niechęć do mas żydowskich, które w olbrzy- mich ilościach mówiły w jidysz. Nie miałem nic do ludzi, ale nie byłem przychylny ję- zykowi. Nie miałem też żadnych, poza jed- nym wyjątkiem, kontaktów intelektualnych ze światem jidyszowym. W 1968 roku powstała polska sekcja Związku Pisarzy Hebrajskich. To był pomysł Miriam Akavii, wówczas człon- kini Związku Pisarzy Hebrajskich. Widziała, że się w federacji organizują pisarze różnych języków, i zgłosiła się do Anity Jasińskiej i Renaty Jabłońskiej. Byłem podpisany na ak- cie powołania sekcji, ale nie byłem jej pomy- słodawcą. Miałem natomiast smykałkę organi- zacyjną, zostałem więc pierwszym prezesem tego związku, zanim nastąpił jego rozłam. Jeszcze z Krakowa znam taki dowcip: Trzech Żydów reprezentuje pięć partii politycznych. Otóż w Izraelu okazało się, że to wcale nie jest dowcip, i ta sytuacja była tego przykładem Jedną z najważniejszych rzeczy, którymi się zajmowaliśmy, było wydawanie „Konturów”. Pod moją redakcją “Kontury” stały się pismem rocznikowym. Zawierały dużo materiałów istotnych dla polskojęzycznego życia literac- kiego w Izraelu. Kontury wyróżniały się poziomem, pro- mowały literaturę. Oprócz nich na ryn- ku działało wiele innych tytułów, w tym gazetycodzienne-typu„Nowiny-Kurier”. Aleksander Klugman zapewniał, że poza Izraelem„Nowiny-Kurier” są uznawane za naj- wybitniejszy dziennik emigracyjny w języku
po trzydziestu siedmiu latach, gdy mi wresz- cie na to pozwolono, miałem wrażenie, że ka- mienie uliczne mnie pytają: dlaczego tu tak długo nie byłeś? Czemu o nas zapomniałeś? A ja o nich nigdy nie zapomniałem. Poza tym więzy z Polską istnieją przede wszystkim dzię- ki osobistym relacjom. Tak długo jak mam w Polsce przyjaciół, do których regularnie dzwonię, to one mają sens. Wtedy, w 1986 roku, zastanawiałem się, jak po tylu latach rozmawiać z przyjaciółmi, z którymi utrzymy- wało się wyłącznie kontakt korespondencyjny. Ja w tym nie byłem zbyt dobry. Równolegle doszliśmy do wniosku, że powinniśmy roz- mawiać ze sobą w taki sposób, jakbyśmy się wczoraj wieczór w kawiarni pożegnali. Po latach Kraków wyciągnął do mnie ręce, objął mnie, ułatwił mi to wszystko. Dostałem nawet wysokie odznaczenie, zostałem człon- kiem Polskiej Akademii Umiejętności, byłem zapraszany na konferencje. Rozumiem, że w Tel Awiwie częściowo Pan ten Kraków odnalazł. Ziomkostwo krakowskie bardzo szybko się zawiązało, a absolwenci krakowskiego Gimnazjum Hebrajskiego szefowali świetne- mu gimnazjum w Tel Awiwie. Stworzyli w nim muzeum Krakowa – co stało się taką podstawą materialną dla pamięci o mieście urodzenia. Od czasu do czasu z okazji świąt żydowskich – Chanuki, Pesach – organizowano w nim wie- czory literackie, deklamowano poezję polską lub polską w przekładach hebrajskich, za- praszano polskich pisarzy i intelektualistów, oczywiście na tyle na ile to było możliwe. W latach 50. w Izraelu rozwinął się rynek literacki. Polscy i żydowscy auto- rzy publikowali książki w języku polskim, wśród nich: Ida Fink, Irit Amiel, Natan Gross. O czym się wtedy pisało, co było ważnym tematem? Ważny był garb okupacyjny, holokaustowy, i wszyscy pisarze o niego zahaczali. Niektórzy z nich w ogóle nie nauczyli się hebrajskiego i tworzyli tylko po polsku, np. Leo Lipski. Zgadza się. Pisarzy dwujęzycznych w ogóle było mało. Natan Gross, Józef Bau... Dostanie się do hebrajskiego obiegu literackiego było bardzo trudne - zresztą nie było wśród nas zbyt wiele osób aspirujących do dwujęzyczno- ści. Ja w każdym razie bardzo szybko z tego zrezygnowałem. Dla wielu przybyszów z powojennej Polski pierwszym językiem był jidysz. Jestem ciekawa, czy istniała jakaś wspólnota osób pochodzących z jedne- go kraju, ale mówiących w dwóch języ- kach – jidysz i polskim? Ruch syjonistyczny zwalczał język żydow- ski - to był bowiem symbol diaspory, którą ruch chciał ostatecznie zakończyć. Owszem,
polskim. Oczywiście, i tu zastosowanie miała zasada: tak krawiec kraje jak mu materii sta- je. Ale wydanie specjalne w piątek były przy- gotowywane starannie, publikowano dobre artykuły, często tłumaczono lepsze teksty z hebrajskiego. Wychodziło też czasopismo „Od nowa”, wy- dawane na wysokim poziomie przez Mapam, czyli najbardziej lewicową partię w obrębie ruchu syjonistycznego. Publikowano długie, ciekawe, rozprawy, sam też ogłaszałem tam swoje artykuły, miałem nawet swoją rubrykę – „Notatki z lektury”. To było przystępne pi- smo, bardzo poczytne, ludzie żałowali, że zo- stało zamknięte, no ale czytelnicy odchodzili. Najbardziej żywotną arterią każdego czaso- pisma są nekrologi. W pewnym momencie ludzie woleli je ogłaszać w prasie hebrajskiej. Co się dzieje obecnie ze związkiem? Kilka lat temu mówił mi pan, że go nie wyrejestrował. Funkcjonuje na papierze. Jest fikcją. Może nie musi pan wyrejestrowywać. Przyniosłam Panu pierwszy numer “Kalejdoskopu”, naszego pisma. Pierw- szego polskojęzycznego od wielu lat. Może ta historia jeszcze się nie kończy? To, co było, już nie wróci. Myśli pani, że wy- starczy wam czytelników? Chociaż....słysza- łem, że publikujecie też w internecie. A o tre- ści pierwszego numeru dowiedziałem się od zaprzyjaźnionej osoby z Białegostoku. Także to nie jest chyba taka całkiem kameralna historia. Nie widzi pan szansy w młodym pokoleniu? Nie. To pokolenie nie czyta książek, nie czer- pie z nich wiedzy. Młodzi czytają internety. Dziś czyta się bardziej konkretnie: książki związane z własną rzeczywistością, z wła- snym kręgiem kulturowym. Kiedyś książka była podstawą kultury. W moich oczach ona nadal jest, ale może się mylę. Bo ja jestem już krótkowzroczny.
5
RYSZARD LÖW (ur. w 1931 r) – znawca literatury polskiej, krytyk literacki, publicysta, bibliograf. Z pochodzenia krakowianin, od 1952 r. mieszkający w Izraelu. Autor wielu książek poświęconych literaturze (m.in. “Pod znakiem starych foliantów”, “Literackie podsumowania polsko-hebrajskie, polsko- izraelskie”) i artykułów m.in. w prasie polskojęzycznej w Izraelu. Pierwszy przewodniczący polskojęzycznej sekcji Związku Pisarzy Hebrajskich.
KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET (ur. w 1987 r.) – dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka „Polanim. Z Polski do Izraela”. Współautorka antologii „Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny” oraz – wraz z ks. Adamem Bonieckim – książki „W Ziemi Świętej”.
Wspomnienie
Żołnierz Mesjasza tekst Karolina Przewrocka-Aderet
otrzymał pomoc ze strony Polaków, nagro- dzonych później medalami Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Po wojnie w wieku 14 lat został ochrzczony, a lata później wstąpił do Seminarium Duchownego w Lublinie. W 1966 roku na łamach „Tygodnika Powszechnego” opublikował tekst pt. „Moje życie”, w którym szeroko opisał swoją histo- rię i po raz pierwszy ujawnił fakt pochodzenia z rodziny żydowskiej. Pisał: „W tej tradycji [żydowskiej] byłem wychowany, ona kształ- towała moją osobowość. Mamusia opowia- dała nam często o Bogu i o mającym przyjść wkrótce Mesjaszu. Do mnie raz powiedziała, jakby w proroczych słowach, że będę Jego żołnierzem. Słowa te wryły mi się w pamięć i są tak żywe, jakby wyraziła je matka moja nie trzydzieści lat temu, ale dziś”. Publikacja pomogła mu w odnalezieniu bra- ta, który w tym czasie mieszkał w Hajfie. W 1970 r. jako ksiądz na własną prośbę zo- stał wysłany do Izraela, do pracy w diecezji jerozolimskiej. W kościele w Jafie ks. Pawłowski prowadził duszpasterstwo dla osób przyjeżdżających z Polski. W swoich niedzielnych kazaniach często wracał do doświadczeń wojennych. Stanowił też nieodłączną część wspólnoty katolików języka hebrajskiego. Był autorem hebrajskojęzycznego podręcznika do nauki religii. Polscy parafianie z kościoła w Jaffie zapamiętają ks. Pawłowskiego jako człowieka o pogodnym usposobieniu, często żartujące- go, odpowiadającego na zapytania wierszem wymyślonym na poczekaniu. Służył pomocą; był dla przyjeżdżających do Izraela Polaków pierwszym kontaktem, bezpieczną przysta- nią. Opiekował się pokaźnym zbiorem pol- skich książek, jedyną w swoim rodzaju pol- ską biblioteką w Jaffie, w której szczególne miejsce przypadło klasyce polskiej literatury. Bo miał ks. Grzegorz wielki sentyment do kul- tury i słowa.
fot. Catholic.co.il
To był jeden z najbardziej niezwykłych po- grzebów, jakie przyszło mi śledzić. Pogrzeb dokładnie taki, jak życie człowieka, które- go chowano: piękny, godny, pełen szacunku do dwóch z pozoru niemożliwych do po- godzenia światów. Ks. Grzegorz Pawłowski – Jakub Hersz Griner – uparcie pokazywał (wbrew wszystkim i wszystkiemu), że te świa- ty pogodzić można. One w nim żyły, rozkwita- ły, były spójne. Urodzony w 1931 roku w religijnej, żydowskiej rodzinie w Zamościu, po wybuchu wojny i po- czątkowym pobycie w getcie, został wysiedlo- ny do Izbicy. Po ucieczce na aryjską stronę
6
fot. Catholic.co.il
3 listopada 2021 r. ks. Pawłowskiego - zgod- nie z jego wolą - pochowano na cmentarzu żydowskim w Izbicy, odprawiwszy uprzednio mszę w lubelskiej archikatedrze. Wcześniej, przed przetransportowaniem ciała zmarłego do Polski, w kościele w Jafie odbyła się osobna msza, a po niej - uroczysta modlitwa ze stro- ny żydowskiej rodziny zmarłego. Swój grób przygotował zawczasu. Na cmentarzu żydow- skim w Izbicy, tam, gdzie pochowani są jego bliscy. Rafałowi Hetmanowi, autorowi książki „Izbica, Izbica”, opowiedział tak: „To już zro- biłem, jak byłem w Izraelu. Drugi pomnik, dla siebie, bo chcę być pochowany obok matki. Nikt by mi tego, jako księdzu, nie wybudował. A to jest moja wola. Nie mogłem tam krzyża postawić, więc na pomniku jest kosz z chle- bem i dwie ryby. Jak Żyd patrzy, to nie bardzo wie, co to oznacza, a chrześcijanin jak patrzy, to wie”. Napis na nagrobku też wybrał sam: „Opuściłem najbliższych w obliczu ich zagła- dy, aby ratować swe życie. Oddałem je w służ- bie Bogu i ludziom. Powróciłem na miejsce ich męczeńskiej śmierci”. P
fot. Catholic.co.il
fot. Meir Bulka
fot. Meir Bulka
7
Kościół św. Piotra, Tel Awiw Jafa fot. P. P. Antoniak
Książki
Co zaszumi, zaszeleści tekst Irit Amiel, Agnieszka Piśkiewicz-Bornstein
Irit Amiel, poetka, pisarka w rozmowie opublikowanej pośmiertnie: „Całe spektrum moich pierwszych doznań, dobrych i złych, znajduje się w języku polskim. Ten język idzie za mną i jest ostatnim ogniwem łączącym mnie z moim dzieciństwem i z rozpaczą utraty naszego żydowskiego świata.
a polski mieszka we mnie. Hebrajski i jidysz łączą się z żydostwem, to zdecydowanie tak. Im starsza się robię, tym polski staje się mi bliższy, znowu, jak dawniej. Nie tylko polski, ale też kultura polska, nowości, ale i klasyka, na przykład Mickiewicz. Mam taką koleżankę, która, jak tylko mówię do niej przez telefon: „Halo, Władeczka!”, to ona już płacze, bo tyl- ko jej rodzice tak ją nazywali swego czasu. Prosi mnie o „Tato nie wraca” i ja z pamięci deklamuję jej to cudo przez telefon: „Pójdźcie, o dziatki, pójdźcie wszystkie razem, za miasto, pod słup na wzgórek, tam przed cudownym
klęknijcie obrazem, pobożnie zmówcie pació- rek. Tato nie wraca; ranki i wieczory, we łzach go czekam i trwodze; rozlały rzeki, pełne zwie- rza bory i pełno zbójców na drodze…”, i ona już zalewa się gorzkimi łzami do słuchawki. W dzieciństwie ojciec czytał jej to przed spa- niem, to jest jej „Aaa, kotki dwa”. A ja mam ten wiersz w głowie, od kiedy jeszcze czeka- łam na rodziców w czasie wojny i wierzyłam, że znów ich zobaczę.
Agnieszka Piśkiewicz‑Bornstein: „Opu- ściłam wprawdzie Polskę dla Izraela, ale język poszedł za mną, bo człowiek emi- gruje z kraju, ale trudno mu wyemigro- wać z języka” – powtarza pani często. Irit Amiel: Był czas, zwłaszcza podczas pierw- szych lat w Kraju, kiedy chciałam od tej mojej polskości uciec, chciałam ukryć ją głęboko, in- tymnie, bo jednocześnie bardzo ją kochałam, ale to mi też przeszkadzało. Przecież byłam nową imigrantką po drugiej wojnie świato- wej, dipiską, i starałam się wtenczas zakorze- nić, żeby choć wyglądać jak rdzenna saberka
W ilu językach żyje pani na co dzień? W trzech, może czterech. Przede wszystkim
8
i Izraelka. Udało mi się nauczyć hebrajskiego tak, by pisać w tym języku i przekładać z niego i na nie- go, ale polszczyzna na zawsze po- zostanie w moich trzewiach, na zawsze będę rozbiegana – czy rozlatana – między polskim a he- brajskim. Języki międzynarodowe należą do tej skrzynki z narzędzia- mi na życie, które dzieci chłoną, dorastając w kraju, gdzie rodzice postanowili żyć czy też od zawsze żyli. Im jestem starsza, tym lepiej rozumiem, że hebrajski, mój obec- ny język, to jest ten nowy, ten na- byty. W polskim jestem urodzona, on jest wrodzony. Moje oczy pozo- staną na zawsze wierne literom ła- cińskim. Języki to klucz, to wytrych do świata. Można czytać Goethego po niemiecku, Szekspira po angiel- sku, Hanocha Levina i Torę po he- brajsku, Szymborską i Tokarczuk po polsku. Wytrychem do czego jest dla pani język polski? Polski mam wszędzie w sobie, to jest mój pierwszy język. Jest w moim krwiobiegu, jak to język oj- czysty. Nie łączę polskiego z Polską czy Polakami, nie łączę języków z krajami. Ja mieszkam w Izraelu,
w hebrajskim, który łączy mnie z moją rodziną i życiem w Izraelu. Oczywiście w polskim, w którym nadal dużo czytam i piszę, i rozma- wiam z panią. Trochę w angielskim, którym posługuję się na co dzień w kontakcie z moją gosposią pocho- dzącą ze Sri Lanki. Angielski jest tak przyjaznym językiem, że można sobie zawsze dać radę. Dzięki też temu właśnie, że jest tak przyja- zny, zostanie współczesnym lingua franca. Przekładać mogę z angiel- skiego, z niemieckiego jest mi już trudniej. Lubię mówić w trzech językach, z dodatkiem jidysz, mia- nowicie: po polsku, po hebrajsku i po angielsku. Poziom opanowania języka umożliwiający pisanie to tyl- ko hebrajski i polski. To, że rozu- miem po angielsku, ma ogromne znaczenie dla mojej twórczości, bo otwiera możliwości podążania za tłumaczeniem, co czasem może być tak naprawdę problemem – mogę kłócić się o każde słowo! Na co dzień muszę decydować, który język wybrać. Na przykład, w jakim języku będę liczyć, kiedy robię ćwiczenia na nogę albo kiedy ogarniam rachunki do opłacenia. Po hebrajsku zapisuję sobie tylko codzienne sprawy do załatwienia.
Myślę sobie dziś, że jakbym była taką ży- dowską dziewczynką z religijnego domu, to nie przeżyłabym tej wojny na „aryjskich papierach”. Świeckość pani pomogła? Tak. Mogłam z łatwością udawać Polkę, polską dziewczynkę, chrześcijankę i nie przyciągać kapusiów i szmalcowników, od których roiło się dosłownie wszędzie, przez całą wojnę. Ten język mnie uratował, ta moja dobra polszczy- zna. W domu oprócz radia był też patefon, nabytek tatusia, i dzięki temu do dziś pamię- tam wiele polskich piosenek, zwłaszcza te wszystkie tanga: Chryzantemy złociste, Tango notturno. To były czasy, kiedy żelazka i tanga miały dusze, nie człowiek. Na tym wyrosłam. Oni nie grali tam Jidysze mame, tylko Miłość ci wszystko wybaczy, rozumie pani? Gdyby mówiono do mnie w jidysz, to nie znałabym tak dobrze polskiego. A u mnie było: „Aaa, kotki dwa”. Nota bene, jest to chyba jedyne zdanie w języku polskim, które zna cały mój ród, nawet trzecie i teraz czwarte pokole- nie. Wszystkie moje dzieci i wnuki potrafią to zaśpiewać. Nawet prawnukomśpiewa pani tę kołysankę? Tak. Moje ręce już nie sięgają tak daleko, to jest już czwarte pokolenie, oni mają swoich dziadków, ale tak, ciągle jeszcze tak.
odkrywa mi się i o mały figiel nie zamyka na zawsze świat. Ten język idzie za mną i jest ostatnim ogniwem łączącym mnie z moim dzieciństwem i z rozpaczą utraty naszego ży- dowskiego świata. I tylko właśnie dzięki mojej świetnej znajomości polskiego udało mi się przeżyć. Rodzice uczulali mnie na błędy, jakie robili Żydzi, i jak miałam nigdy nie mówić. Na przykład? Na całe życie zapamiętałammamę, jak poucza- ła mnie przed moim wyjściem z getta na „aryj- ską stronę”: nigdy nie mów „rogowy dom”, tak mówią tylko Żydzi. Mówi się: „dom narożny”. Albo: „dlatego bo” – tak też podobno mówili tylko Żydzi, a ja miałam mówić: „dlatego że”. Uczyła mnie tego nie po to, żebym pięknie się wysławiała, lecz żebym przeżyła, żeby nie roz- poznano, że jestem Żydówką. Dlatego również nikt nigdy nie odważył się na mnie powiedzieć „żydówa”, dopiero po wojnie, z tymi nogami. Przypomni pani? Na szkolnym boisku szła za mną grupa dziew- czynek z innej klasy i z premedytacją, głośno powiedziały o mnie: „Dlaczego te żydówy mają zawsze takie grube nogi?”. Zrozumiałam, że to jest ciągle to samo, ten sam śmierdzą- cy, przedwojenny antysemityzm i nie wolno mi tam zostać ani chwili dłużej. Przed wojną i w jej trakcie mówiło się w Polsce, że ktoś ż y d ł a c z y, to znaczy: mówi po polsku tak, jak mówi się po żydowsku, z mocnym akcen- tem, melodią języka. To było w powietrzu, mówiło się: „on nie może wyjść na »aryj- ską stronę«, bo tak żydłaczy, że go zaraz przydybią”. A wszystko, co negatywne, to z a ż y d z a n i e! Nadal tak jest. Można sobie zażydzić spodnie czy zeszyt – czyli ubrudzić. Mówiło się, że Żydzi śmierdzą czosnkiem i ce- bulą, bo faktycznie jedli tego sporo, bo zdro- we. Tak jak Włosi. Ale u Włochów jest to nad- zwyczajnie seksowne.
Dlaczego po hebrajsku? Bo one będą działy się po hebrajsku. Przyjdzie Eitan na przykład naprawić dach, a on nie mówi po polsku. To się dzieje automatycznie… Raz tak, raz tak. Zależy od tego, w jakim języ- ku i wokół kogo dzieje się sprawa. Telewizja na przykład jest po hebrajsku, więc komentu- ję, oglądając, po hebrajsku. Hebrajski jest dla mnie kijem, z którym chodzę po Izraelu. Cała reszta języków jest podporą. Jak się pani zdenerwuje, co się pierwsze ciśnie na język? A cholera! Cholera jasna! To zawsze mówię… Ale wszystko zależy od ciężkości i w jakim ję- zyku się coś dzieje, i wokół kogo. Saul Czernichowski, który jak pani, uro- dził się w diasporze i przeniósł do Izra- ela, w jednym ze swoich wierszy napi- sał: „jesteśmy tylko i wyłącznie odbiciem swego rodzimego krajobrazu”. Gdyby miała pani wskazać w sobie to „odbicie”, co by nim było? Język. Bardziej niż wszystko inne. Dzieciństwo – przez to, że stracone. A potem cała czarna chmura Zagłady. Bez dwóch zdań. Powtarzam to w rozmowach, w wywiadach i książkach: rodzimy się w jakimkolwiek kraju, mówi się do nas jakimkolwiek językiem, matka w tym języku nam śpiewa i nas strofuje, ojciec nas w tym języku rozśmiesza, i staje się ten ję- zyk najistotniejszym językiem naszego życia. Wdziera się nam w dzieciństwie w sam obieg krwi i tam pozostaje już na zawsze, na całe życie. Można nauczyć się potem wielu innych pięknych języków, ale żaden nie zaszumi, nie zaszeleści w sercu tak pięknie, jak ten dzie- cięcy, dziewiczy, ten, w którym odsłania nam się po raz pierwszy świat. A ja urodziłam się w Polsce i całe spektrum moich pierwszych doznań, dobrych i złych, znajduje się w języku polskim. Nazywam go moim szeleszczącym, macierzystym językiem. W języku polskim mówili do mnie rodzice, w języku polskim
P
9
Całość rozmowy przeczytają Państwo w książ- ce „Ostatnie fastrygi. Irit Amiel w rozmowie z Agnieszką Piśkiewicz-Bornstein”, która uka- zała się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Śląskiego
(...)
IRIT AMIEL (ur. 5 maja 1931 r. w Częstochowie, zm. 16 lutego 2021 r. w Ramat Gan) – poetka, pisarka, tłumaczka. Wyprowadzona z częstochowskiego getta przez ojca, wojnę przeżyła na aryjskich papierach. W 1947 roku przyłączyła się do organizacji Bricha i nielegalnie przedostała się do Palestyny. Autorka tomów poezji: Egzamin z Zagłady (1994), Nie zdążyłam (1998) i Wdychać głęboko (2002) oraz dwujęzycznej antologii Spóźniona (2016) i przekładanych na wiele języków zbiorów opowiadań Osmaleni (1999) i Podwójny krajobraz (2008), obu nominowanych do Nagrody Literackiej Nike
AGNIESZKA PIŚKIEWICZ–BORNSTEIN (ur. w 1979 r.) - z wykształcenia anglistka, zaangażowana w projekty mające na celu ochronę dziedzictwa kultury żydowskiej w Polsce. Współautorka, wraz z Izykiem Mendlem Bornsteinem, książki o jego ocaleniu z Zagłady „B - 94 Siła Ocalałego”. Przełożyła na język polski wspomnienia ocalałych: Leona Zelmana („Po Ocaleniu”), Murraya Schwartzbauma („Co opowiedział mi Papa”) i Uriego Nachimzona („Polski Patriota”). W latach 2012-2021 pełniła funkcję asystentki literackiej Irit Amiel
Książki
Śladem matki poleca Karolina Przewrocka-Aderet
strukturach organizacji. Po wybuchu wojny, gdy już wiadomo, że Zagłada jest blisko, z bez- pośredniej inspiracji Mordechaja Anielewicza organizuje konspirację i opór zbrojny przeciw- ko Niemcom. Aresztowana z bronią w ręku, torturowana przez Gestapo, zostaje zatrzyma- na i wywieziona do Auschwitz, z którego ucie- ka. „Skazana na życie” przez zwierzchników w Haszomer Hacair, otrzymuje polecenie: spisać swoje wspomnienia i wyruszyć wraz z nimi do Palestyny. Dać świadectwo walce podjętej przez żydowską młodzież w Zagłębiu. Wiele lat później w kibucu Ha-Ogen Chajka popełnia samobójstwo. Jej syn, historyk Avihu Ronen, już jako dojrzały badacz podejmuje próbę zrozumienia tych dramatycznych oko- liczności z perspektywy wojennych losów matki. Efektem jego pracy jest książka, wyda- na wcześniej w Izraelu, która w Polsce ukazała się właśnie staraniem Żydowskiego Instytutu Historycznego we wspaniałym tłumaczeniu Michała Sobelmana.
Skazana na życie. Dzienniki i życie Chajki Klinger Avihu Ronen Żydowski Instytut Historyczny, 2021 „Chcemy umrzeć godnie, po ludzku” - pi- sze Chajka Klinger w swoich wojennych za- piskach, na chwilę zanim Niemcy aresztują ją z bronią w ręku. Los postąpi z jej wolą przewrotnie. Historia Chajki Klinger, będzinianki z ubogiej chasydzkiej rodziny, brzmi nieprawdopo- dobnie od pierwszych linijek tej książki. Oto zbuntowana, szalenie inteligentna dziew- czyna, która wbrew woli rodziców zapisuje się do słynnego gimnazjum Fürstenberga, i kończy je z doskonałą znajomością hebraj- skiej, polskiej i europejskiej kultury. Wstępuje do Ha-Szomer Ha-Cair i bardzo szybko obejmuje przywództwo w regionalnych
Niech nas nie zwiedzie jej objętość: historię spisaną na nieco ponad tysiącu stron pochła- nia się w kilka dni, jak lekko spisaną, klasycz- ną biografię. Nie jest nią jednak: to przede wszystkim efekt szeroko zakrojonych badań autora nad historią żydowskich ruchów mło- dzieżowych w Zagłębiu podczas Holokaustu, z wpisanymi w nią tragicznymi losami jego matki. To także dziennik w dzienniku. Fragmenty zapisków matki Ronen uzupełnia opisami własnych przeżyć i poszukiwań, a tak- że spotkań z osobami, które na własne oczy widziały to, o czym pisze Chajka. “Skazana na życie” to w końcu wzruszający znak mi- łości syna do matki - pogodzonego z jej tra- giczną śmiercią, z czułością pochylającego się nad całym jej życiem, w jego najbardziej boha- terskich i najbardziej tragicznych momentach.
Nowości na półkach biblioteki Instytutu Polskiego w Tel Awiwie Biblioteka Instytutu Polskiego w Tel Awiwie otwarta jest w poniedziałki (od 8 do 16) oraz piątki (od 8 do 13:30). Więcej informacji: instytutpolski.pl/telaviv/
10
Ostatnie fastrygi. Irit Amiel w rozmowie z Agnieszką Piśkiewicz- Bornstein Irit Amiel, Agnieszka Piśkiewicz-Bornstein WydawnictwoUniwersytetuŚląskiego,2021 W lutym 2021 odeszła Irit Amiel - pisarka, poetka, tłumaczka, dwukrotnie nominowana w Polsce do literackiej nagrody Nike. Książka jest zapisem wnikliwego wywiadu-rzeki,prze- prowadzonego przez Agnieszkę Piśkiewicz- Bornstein. Irit Amiel zabiera czytelnika do czasów dzieciństwa w Polsce oraz opowia- da o swojej twórczości. To jej ostatni autobio- graficzny gest, którzy umożliwia nam wgląd do zakamarków jej pamięci, a także do czułej przyjaźni pisarki z autorką wywiadu.
Dietojarska kuchnia żydowska Fania Lewando Wydawnictwo Znak, 2021
Od ławeczki do ławeczki. Lektura obowiązkowa dla starszych pań Maria Lewińska Wydawnictwo Austeria, 2020 Marii Lewińskiej przedstawiać nie trzeba. Pisarka i publicystka, tworząca przez lata na styku polsko-żydowskiego świata, powró- ciła z nową książką. „Od ławeczki do ławecz- ki. Lektura obowiązkowa dla starszych pań” to interesujący zbiór przemyśleń, zrodzonych podczas pandemii koronawirusa i zebranych przez autorkę z tytułowych ulicznych i parko- wych ławeczek w Tel Awiwie. Zabawna i wzru- szająca lektura, w której każdy znajdzie nutę nostalgii, zmartwień i nurtujących wszystkich tematów.
Lektura obowiązkowa dla miłośników kuch- ni. Polski przekład książki kucharskiej Fani Lewando, prowadzącej przed wojną zna- ną, nietuzinkową restaurację w Wilnie. Restauracja serwowała klientom aszkena- zyjską, koszerną kuchnię w wydaniu wegeta- riańskim. Jako znana specjalistka od kuchni żydowskiej, Lewando serwowała również koszerne dania na słynnym statku Batory. Sentymentalna książka przywołuje daw- ne smaki, wzbogacona wstępem Pauliny Skotnickiej kreślącej przed nami życiorys wy- jątkowej restauratorki.
Sztuka
Przenikanie tekst Karolina van Ede-Tzenvirt
Urodzona w Polsce Ela Goldman dziś mieszka i pracuje w Tel Awiwie. To artystka, rzeźbiarka i scenografka, której sztuka dotyka głębi żydowskiej kultury.
„Pogranicza” – ruchoma instalacja łącząca w sobie rzeźbę, muzykę i sztukę filmową, a zarazem doktorancka praca Eli Goldman - zain- spirowana została linią, która oddziela teraźniejszość od przeszłości. W swojej pracy autorka obraca się w kręgu żydowskiej mistyki. O „Neve Dredelim”, jak nazywa swoje dzieło po hebrajsku, Ela mówi: „Zawsze inspirowało mnie ulotne pogranicze między przeszłością a teraźniejszo- ścią widziane z miejsca, w którym się w danymmomencie znajdowałam. Moja praca jest też próbą ukazania wspólnego istnienia i przenikania odrębnych kultur i rzeczywistości, przebywania na granicy różnych światów, różnych miejsc w czasie i w przestrzeni”. O „Pograniczach” autorka mówi, że aktywują w niej swego rodzaju grę: z samą sobą, ze wspomnieniami i dotychczasowym doświadczeniem. “Czas przeszły z teraźniejszym istnieją jako jedna konstrukcja. Momentem granicznym jest poruszenie kompozycji, prowadzące do stopniowej zmiany w spo- sobie myślenia i odczuwania, zarówno przeze mnie jak i innych uczest- ników mojej instalacji” - opisuje Ela Goldman. Inspiracją do powstania pracy stało się dla niej zetknięcie z dwoma różnymi światami. “Pierwszy to obraz mocno zakurzonych opowieści zasłyszanych w dzieciństwie. Pachniał pustynią, kurzem przewracanych stron opowieści biblijnych, rodzynkami, szabasowymi świecami i smut- kiem za czymś, co odeszło. Drugi świat to wszystko to, co się wokół mnie dzieje. Oba światy naznaczone są cyklicznością mijających pór roku i świąt. Powtarzano mi za Koheletem, że „to, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie”. Głównym bohaterem jej poszukiwań pogranicza między przeszłym a te- raźniejszym jest dla Goldman drejdel - bączek służący do gry podczas Chanuki. “W to święto w miesiącu Kislew kręcono drejdlem „tam” (bo- wiem „wielki cud zdarzył się tam”), a teraz ja to robię, w tym samym czasie „tu”, w Izraelu („wielki cud zdarzył się tutaj”). Kręcąc bączkiem powtarzam dokładnie to, co robiono w przeszłości i to, co czynią kolej- ne, następujące po sobie pokolenia. W ten zaklęty, mistyczny sposób, dotknąć można przeszłości i przywrócić wspomnienia, nie ruszając się z teraźniejszości”. Instalacja ma formę 3,5 minutowego filmu, a muzykę do niego skom- ponował wybitny polski muzyk i kompozytor, Mikołaj Trzaska. Można ją obejrzeć na stronie artystki pod adresem: elagoldman.eu/en/ borderlands/video/ .
11
ELA GOLDMAN (ur. w 1967 r.) - rzeźbiarka, scenografka, wykładowczyni, aktywna zawodowo zarówno w Polsce jak i w Izraelu. Laureatka wielu nagród i wyróżnień.
Życie w Izraelu
Granica światów tekst Karolina van Ede-Tzenvirt
KAROLINA VAN EDE-TZENVIRT (ur. w 1977 r.) - miłośniczka i rzeczniczka Izraela. Jej pasją jest dzielenie się pięknem i wielokulturowością tego kraju z odbiorcami w Polsce i Europie. Dziennikarka, autorka przewodników i książek, prelegentka, blogerka (Izraelblog); współpracuje również z telewizją i radiem. Działaczka społeczna w inicjatywach umacniających różnorodne, lokalne społeczności Jerozolimy i dialog między nimi. Prywatnie żona i matka trójki dzieci, mieszkająca w Izraelu od 20 lat.
Na naszej granicy, w gaju oliwnym, nikt nie postawił muru. A jednak wciąż mamy poczucie, że on tam jest. Po jednej stronie my, uprzywilejowane stabilnością naszego kraju, po drugiej one - niepewne jutra żony, matki, muzułmanki. Na przekór politykom szukamy, jedne w drugich, człowieka.
Tamci
Zawiała lekka bryza. Zapach prosto z arab- skiego miasteczka, które od Arnony odgradza jedynie oliwkowy gaj. Poczułam pieczoną pitę, usłyszałam śmiech dzieciaków wychodzących ze szkoły, potem furkot długich sukienek mu- zułmańskich kobiet odwiedzających naszą pocztę. Dlaczego tego wcześniej nie widzia- łam? Nie słyszałam? Czy wszyscy tutaj tak żyją? Trzymają nosy pod powierzchnią swojej własnej zupy i nie widzą, że mamy sąsiadów? Takich, którzy wyglądają inaczej niż my, któ- rzy mówią innym językiem, modlą się w inny sposób (a chyba przecież do tego samego Boga)? Ta obojętność zaczęła mi przeszkadzać, za- częła dręczyć moje sumienie. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego w izraelskich szkołach nie ma obowiązkowej nauki arab- skiego. Dlaczego spotykamy się w tych sa- mych sklepach, na linii graniczących ze sobą enklaw i nie umiemy się do siebie uśmiechać. Dlaczego nie wiemy, jakie święto obchodzą właśnie nasi sąsiedzi, dlaczego wściekamy się, że myjnia samochodowa jest zamknięta, nie zdając sobie sprawy, że “u tamtych” jest dzisiaj dzień wolny. Otrząsnęłam się z pierw- szego szoku i postanowiłam działać. Przecież muszą być gdzieś dobrzy ludzie, którym takie spostrzeżenia też spędzają sen z powiek! Nie pomyliłam się. Są, ale jakby gdzieś na margi- nesie, walczą o swoje po jednej i drugiej stro- nie barykady. Stawiają małe kroczki, ostrożnie i po cichu, jakby bali się obudzić bestię. Dają światu czas, by we własnym tempie przyzwy- czajał się, że w ogóle stoją na nogach. Takich organizacji, fundacji i wszelkiego rodzaju przedsięwzięć jest naprawdę wiele. To daje poczucie, że jednak coś się dzieje, że ludzki odruch jeszcze się tli. Pełna nadziei, z zapałem zaangażowałam się w kilka projektów, aż w końcu znów wylądo- wałam w trybikach lokalnego zarządu (minhal
12
Arnona, zwana też starym Talpiot, cicha, zie- lona dzielnica Jerozolimy założona ponad sto lat temu. Wtedy jeszcze, wyrastając na peryfe- riach przyszłej stolicy, miała nadzieję na wiel- ką, solową karierę. Ale Jerozolima rozwijała się szybko, rozpływała po okolicznych wzgó- rzach i w końcu Arnonę wessała. Wraz z nią eleganckie domy towarzyskiej śmietanki, in- telektualistów, pisarzy i poetów. Z okien tam- tych domów, tak zresztą jak i dziś, z postawio- nych niedawno bloków, widać było arabskie miasteczka, prawie zlewające się w jeden wiel- ki ciąg typowej, gęstej zabudowy oblepiającej strome uliczki. Z czasem, po kilku silniejszych powiewach historii, miasteczka te stały się częścią tzw. Wschodniej Jerozolimy. Dom żydowski Przyjechałam do Izraela ponad dwadzieścia lat temu. Zauroczona judaizmem, Żydami, Izraelem i Izraelczykami. Przez dwadzieścia lat nasycałam moją ciekawość, studiowałam to miejsce i jego mieszkańców, badałam jak antropolog i kulturoznawca – potem o tym pi- sałam, mówiłam, dzieliłam się moją miłością. Tu mnie nauczono, co to znaczy być Żydem, tu mnie wychowano na dobrą, kochającą swój kraj Izraelkę, patriotkę. Arnona objęła mnie jeszcze mocniejszym uściskiem. Nagle stałam
się częścią silnej społeczności, poczułam się bezpiecznie, poczułam bliskość i przynależ- ność. Nie zauważyłam nawet, kiedy dołą- czyłam do grupy szkolnych matek, zaczęłam rozpoznawać znajomych na ulicy, a sąsiedzi stali się niemal rodziną Kiedy trafiłam na listę osób donoszących codziennie gorące obiady świeżo upieczonym matkom z synagogi. Jako mieszkanka dzielnicy mogłam pójść i osobi- ście poskarżyć się w zarządzie, że chodnik jest za wąski. Ba! W końcu zaczęłam być aktyw- na, organizować lokalne imprezy, spotkania czy zbiórki używanych ubrań. Znalazłam się w domu - ciepłym, rodzinnym, żydowskim. Świat kręcił się wokół synagogi, żydowskich szkół, świąt i tysiąca micw, których dotrzy- mywanie wcale nie musi wiązać się z reli- gijnością. Wspólnotę Żydów łączy poczucie jedności, przynależności do tej samej rodziny – i do tej rodziny mnie przyjęto. W końcu jednak nasyciłam ciekawość, z jaką tu przyjechałam, co miałam odkryć to od- kryłam, czego miałam się nauczyć - już wie- działam. W centralnym momencie mojego życia znalazłam się zanurzona po czubek głowy w ciepłej, izraelsko – żydowskiej zupie. I w końcu, z ciekawości, wystawiłam nos po- nad jej powierzchnię.
Ale skupienie się i podjęcie próby wzajemnego poznania sprawia, że nagle wszystko staje się jasne. Jesteśmy kobietami, które historia i po- lityka postawiła naprzeciw siebie i zakazała się do siebie odzywać. Odkryłyśmy, że borykamy się z takimi samymi problemami. Szkoła, pra- ca, dzieci, miłość, pieniądze. I że się boimy. My boimy się wjechać głębiej do ich miasteczka, one boją się chodzić same po naszych dzielni- cach. Boimy się tego samego: konfrontacji ze zindoktrynowanym młodzieńcem z zaciśniętą pięścią, kamieniem lub nożem w ręku. Nawet zagrożenie wizualizujemy tak samo. Wraz z innymi Żydówkami odkryłyśmy, w jak uprzywilejowanym świecie żyjemy. Hulud nie może pójść, tak jak ja, ze skargą na wąski chodnik do urzędu, nie ma gdzie nauczyć się hebrajskiego, bez którego przecież na pracę poza Wschodnią Jerozolimą liczyć nie może. Sanaa nie ma komu opowiedzieć o tym, że uderzył ją mąż. Policja nie zrobi tam nic. Po naszej stronie kotary jest bogatszy, lepiej zorganizowany świat, w którym kobieta w kry- zysie może liczyć na pomoc. Sprawy codzienne Polityka nie miesza się w nasze rozmowy, choć nie można zaprzeczyć, że temat wisi w powie- trzu. Niełatwo jest budować mosty nad rwącą rzeką niekończącego się konfliktu. Nie podej- mujemy prób obrony swoich racji, nie wyrzu- camy na stół argumentów, nie angażujemy się w dyskusje. W naszych staraniach przy- jęłyśmy inny format. Działamy wśród spraw codziennych. W obliczu gordyjskiego węzła sytuacji, staramy się znaleźć sposób na życie razem. Szukamy, jedni w drugich, człowieka. Po dwóch stronach granicy stoją ludzie: dzie- ci, matki, ojcowie, dziadkowie. Nie są z gruntu źli, nie czyhają na nasze życie. W miażdżącej
większości zajęci są swoim własnym. Dziećmi, nauką, małżeństwem, szukaniem szczęścia.
kehilati), który, w oficjalnej współpracy z jego odpowiednikiemzmiasteczkuobok, rozpoczął serię przedsięwzięć. Pieniądze na to wszystko popłynęły do nas z Ha-Keren le-Yerushalaim - The Jerusalem Foundation i szwajcarskiej Dear Foundation. Ku mojej uciesze wszystkie programy organizowane były jedynie dla ko- biet. Wcale mnie to nie zdziwiło: bo kto ma tu ostatecznie zaprowadzić pokój, jeśli nie my? Takie jak ja. Mniejsza już o to, czym w tych programach zajmują się fantastyczne dziewczyny - za- równo w hidżabach jak i w dżinsach czy za- winiętych na głowie chustkach i bandanach. Rozmawiamy, organizujemy, łączymy, zapra- szamy do dyskusji, promujemy, uczymy się jedne od drugich. Ale przede wszystkim się poznajemy. Zaczynamy zaglądać za grubą ko- tarę rozwieszoną na środku ulicy. Bo u nas nie ma muru. Mur jest, owszem, ale trochę dalej. Kilka kilometrów w głąb mia- steczek, przecina piękny krajobraz jak ostry nóż. Nasze sąsiadki mieszkają jednak w tzw. Wschodniej Jerozolimie, czyli w praktyce w dzielnicy obok. Dwie strony ulicy to dwa różne światy. Tu nie ma betonowej ściany, w gaju oliwnym nikt nie postawił zasieków. A jednak poczucie jest takie, jakby one tam były. Wiedza powszechna: nie wychyla się nosa poza ten wyimaginowany, wciąż jednak realny płot. Za kotarą odkryłam kobiety takie jak ja, jak my. Matki, żony, nauczycielki, bizneswo- man, wesołe, smutne, wychowujące chore dziecko, robiące prawo jazdy, dorabiające, by opłacić studia czy urządzające nowo wybu- dowany dom. Oczywiście, różnica kulturowa istnieje, nie da się temu zaprzeczyć. Bariera językowa często utrudnia szczere kontakty.
Przyjęło się, że mamy ich nie zauważać. Przez garstkę złych ludzi, przez polityków, terroryzm mamy przekreślać tych dobrych, którzy po prostu chcą żyć. Męczy mnie to. Dlaczego miałabym ich nienawidzić, uważać za obcych, nie chcieć ich wpuścić w moje kręgi? Czego się boję? Czemu mam siedzieć tylko we własnej, ciepłej zupie? Znać tylko własne święta, gotować obiad tylko rodzącej z synagogi?
Ciche przyjaciółki
Ostatni konflikt zbrojny z maja 2021 roku zatrząsł naszym projektem w podstawach. Nagle nastąpiła cisza. Nam nie wolno było pojechać do naszych koleżanek. One nie miały pozwolenia od swojej starszyzny na spotyka- nie się z Żydami. Po jakimś czasie nieśmia- ło zaczęłyśmy wysyłać sobie wiadomości. Ukradkiem słałyśmy wyrazy smutku, żalu, ża- łoby po ofiarach, naszej solidarności z cierpie- niem. Najczęściej były to po prostu serduszka i emotikowe całuski - z braku wspólnego języ- ka. Nitka się nie urwała. Dziś nasze działania znów idą pełną parą. Zaraz festyn sztuki i rękodzielnictwa pale- styńskiego, potem spotkania dzieci, a w pla- nach tablice porozstawiane w strategicznych miejscach w naszej dzielnicy z podstawowymi wyrażeniami po arabsku i hebrajsku. Nasze ulotki wciąż krążą tylko po Whatsappowych grupach. Nie ogłaszamy się w mediach spo- łecznościowych, nie pokazujemy wspólnych zdjęć na Facebooku. Nasze arabskie sąsiad- ki nadal boją się przyznawać do współpracy z Żydówkami. Lepiej by ich twarze czy nazwi- ska nie dotarły do niektórych kręgów. Zmiany następują powoli i boleśnie. Może jestem zbyt krótko w Izraelu, może wciąż niczego nie rozumiem. A może fakt, że w moich żyłach nie płynie krew zranio- nego, złamanego żałobą po wielu wojnach Izraelczyka sprawia, że wciąż mam nadzieję? I że dla mnie tam, za murem - i tym niewi- dzialnym, i za tym z betonu - są po prostu ludzie. W związku z tym niedawno zapisałam się na arabski. P
13