Data Loading...

Kalejdoskop Jesień 2021 NR 1

209 Views
10 Downloads
8.65 MB

Twitter Facebook LinkedIn Copy link

DOWNLOAD PDF

REPORT DMCA

RECOMMEND FLIP-BOOKS

Kalejdoskop Zima 2021/2022 NR 2

11 ELA GOLDMAN (ur. w 1967 r.) - rzeźbiarka, scenografka, wykładowczyni, aktywna zawodowo zarówno w

Read online »

Kalejdoskop Wiosna 2022 NR 3

izrael . WYDARZYŁO SIĘ „Stramer” po hebrajsku 17 i 18 marca 2022 Mikołaj Łoziński to znany i utalent

Read online »

Somnus nr. 1 2021

Send gjerne epost til foreningen: [email protected] Somnus redigeres etter Redaktørplakaten,

Read online »

Greenity nr. 1

schuimen). Dat onderzoek wordt (mede) gefinancierd vanuit het Fonds Innovatie Tulp en een heetstook-

Read online »

Somnus nr 1 2013

sykdommer som snor- king, søvnapné og medisinsk utstyr tilknyttet dette. Gjelder det utredning for n

Read online »

Journal nr. J 1-129

Journal nr. J 1-129 Page 1 Page 2 Page 3 Page 4-5 Page 6 Page 7 Page 8 Page 9 Page 10

Read online »

Somnus nr. 3 2021

F20) trygge å bruke? Ja, alle ResMed-masker er trygge å bruke som anvist. ResMeds AirTouch-serie med

Read online »

Somnus nr. 2 2021

T, Avaps  Omnilab Advanced Plus  Dream Station Go  Dorma 400, 500 CPAP  REMstar SE Auto CPAP  T

Read online »

Merriscourt Brochure 2021 (1)

debit cards and can be set up as an account or pay bar depending on our clients wishes. For all Enqu

Read online »

Maurtua 1/2021

Sandvika nevrosenter, der han skri- ver at han stiller seg bak innholdet i brevet . I tillegg publis

Read online »

Kalejdoskop Jesień 2021 NR 1

jesień 2021 — nr 1

My, czyli kto? Rozmowa o różnorodności YARON KAROL BECKER

Wsalonie u babci Firy KSENIA KOSAKOWSKA

Miłość domężczyzny, miłość do kraju SYLWIA BOROWSKA

Poezja pandemiczna ILONA DWORAK – COUSIN Życie z Aspergerem JANEK KUBIAK

od redakcji

W drogę! tekst Karolina van Ede-Tzenvirt

Kto z was - pewnie trochę starszych - pamięta z czasów PRL-u tekturowe kalejdoskopy kupowane w sklepie papierniczym albo na straganie? Kolorowa, tekturowa tuba, dziurki na obu końcach, a w środku - inny wymiar. Setki kolorowych szkiełek, zmieniających swoje położenie przy każdym ruchu zabawki i tworzących co sekundę inny wszechświat. A przecież w środku było tylko parę małych kawałków plastiku. Kilka kolorów i trzy lusterka. Z tych niewielu części można było wyczarować tyle obrazów, tyle różnych spojrzeń, innych perspektyw, czasem do siebie podobnych a czasem zupełnie różnych.

Tak jest też z nami. Na nasze życia składa się kilka szkiełek: miejsca urodzenia, religii, języka, w którym dorastaliśmy, ale też język, w któ- rym teraz mówimy. Kraj, w którym obecnie mieszkamy, nasze korzenie i nasze gałęzie, które z czasem wyrosły w górę ku niebu, ku zmianom, ku poszukiwaniu tożsamości. Każdy z nas spogląda przez dziurkę w ka- lejdoskopie pod innym kątem. U każdego lusterka ustawiają się inaczej. Odbijają co innego i tworzą inną perspektywę, inny obraz rzeczywisto- ści, inną codzienność i wreszcie - inną tożsamość. Na jednej z grup w mediach społecznościowych pod postem zachęca- jącym do współpracy przy tworzeniu tej gazety wywiązała się gorąca dyskusja o tym, czy możemy nazywać się Polakami, oraz czy Polskę możemy nazywać naszą ojczyzną. Głosów było mnóstwo, tak jak w ka- lejdoskopie - każdy widział temat inaczej. Niektórzy się oburzyli, inni obrazili, jeszcze inni nie zwrócili nawet uwagi na słowa takie jak „ojczy- zna” czy „obczyzna”. Dzięki tej dyskusji zdałam sobie sprawę z istnienia tych wszystkich wszechświatów, uwrażliwiłam się na delikatne punkty i zrozumiałam, jak bardzo skomplikowane i niejasne może być poczucie przynależno- ści. Ja sama borykam się z tym przecież od lat. Julian Tuwim, zmaga- jący się przez całe życie ze swoją tożsamością napisał kiedyś: „Bo cho- ciaż jestem Żyd, jestem przecież Polak” - tak więc te rozterki muszą być uniwersalne. Moim pierwszym odruchem w obliczu tamtej dyskusji była oczywiście rezygnacja z tworzenia gazety. Ale zaraz potem przyszła myśl. Bo prze- cież coś nas w końcu łączy. Przecież ta burzliwa dyskusja odbyła się po polsku. Przecież wszyscy, chcąc czy nie chcąc, jesteśmy częścią polskojęzycznej kultury. Kolejne szkiełko w naszym kalejdoskopie. Kanadyjska pisarka polskiego pochodzenia, Eva Hoffman, w swojej książce „Zagubione w przekładzie” rozprawia się z życiową walką jaką jest dla niej życie w innym języku niż ten, który wyniosła z rodzinnego domu. Ona nadal myśli po polsku, nadal widzi świat polskojęzycznymi kategoriami, kulturowymi skrótami myślowymi, właściwymi tylko ję- zykowi polskiemu. Mimo, że jest Żydówką i mimo, że większość życia spędziła i tworzyła na kontynencie amerykańskim. Niech więc polski język będzie naszym wspólnym mianownikiem w no- wopowstającym piśmie. Czy jesteśmy żydami, katolikami czy konwer- tytami, czy przyjechaliśmy tu uciekając przed antysemityzmem, czy

dlatego, że wyrzucono nas z dawnego domu albo po prostu od zawsze ojczyznę widzieliśmy tylko tu, w Izraelu. Czy dlatego, że spotkaliśmy na drodze przystojnego Izraelczyka albo Izraelkę, albo dostaliśmy ofertę świetnej pracy czy nauki na jednym z uniwersytetów. Spotykamy się w końcu tutaj, na tej gorącej ziemi i nadal mówimy po polsku, nadal korzeń polskiego języka daje o sobie znać i trzyma nas mocno za nogę. Polska jest też w naszym języku. Zainspirowani tymi dyskusjami, tą różnorodnością, tymi kolorami, które odbijają się w różnych lusterkach postanowiliśmy nazwać naszą gazetę właśnie tak: Kalejdoskop. Bo to nasze różne obrazki widziane w środku będą tematem przewodnim w kolejnych numerach. Stawiamy sobie za cel trafić do czytelników, których kolory mogą do siebie wza- jemnie nie pasować. Chcemy pokazać tą fantastyczną mozaikę tożsa- mości, bo uważamy, że warto się poznać, spojrzeć sobie w oczy, zoba- czyć, jak u kogoś innego, kto też mówi po polsku, układają się szkiełka w lusterkach. W pierwszym numerze zapraszamy na spotkanie z kilkoma postaciami z naszego polskojęzycznego pejzażu. Dzielą się z nami swoim subiek- tywnym Izraelem, swoimi doświadczeniami, swoimi rozterkami czy zwycięstwami, a przede wszystkim - swoim codziennym życiem na tej obiecanej na różne sposoby ziemi.

2

3

Zapraszam Was serdecznie do lektury.

P

KAROLINA VAN EDE-TZENVIRT (ur. w 1977 r.) - miłośniczka i rzeczniczka Izraela. Jej pasją jest dzielenie się pięknem i wielokulturowością tego kraju z odbiorcami w Polsce i Europie. Dziennikarka, autorka przewodników i książek, prelegentka, blogerka (Izraelblog); współpracuje również z telewizją i radiem. Działaczka społeczna w inicjatywach umacniających różnorodne, lokalne społeczności Jerozolimy i dialog między nimi. Prywatnie żona i matka trójki dzieci, mieszkająca w Izraelu od 20 lat.

Redakcja: Karolina Van Ede-Tzenvirt, Karolina Przewrocka-Aderet Grafika, fotoedycja, skład: Patryk Piotr Antoniak Współpraca: Ewa Szubstarska-Stein Projekt jest finansowany w ramach funduszy polonijnych Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej.

rozmowa

Próżno mówić o polskiej gościnności wobec nich, bo słowo „gościnność” w ogóle tu nie pasuje: jeśli jakaś grupa żyje gdzieś 800 lat to przestaje być obca. Na naszymwspólnym koncie zapisało się dużo konfliktów, a niektóre wydarzenia były tra- giczne. Wśród nich mamy też takie momenty, w których ludzkość sięgnęła dna. I to rzutuje na to, jak ludzie się dziś w tej swojej podwój- nej tożsamości czują. Może jest w tym jakaś ukryta obawa przed zdradą? Że jeśli będę Polakiem to zdradzę w sobie Izraelczyka, i odwrot- nie? Albo: że jeden zaszkodzi drugiemu? Myślę, że to przesada. Źródłem największych tragedii w naszych narodach jest dziele- nie na swoich i innych, i uogólnianie: Żydzi, Polacy, Palestyńczycy, Izraelczycy, Arabowie... Zagłada też wynikała z uogólnienia. Dlatego tak bardzo złoszczę się, gdy ktoś mówi: Polacy byli współsprawcami. Albo: Izraelczycy za- mordowali 67 dzieci w Gazie. Mówmy kon- kretnie: ten czy tamten polityk był winny, taki czy inny przywódca religijny, bo namawiał do nienawiści. Swoją drogą, ja zawsze w takich przypadkach posługuję się inną matematyką. Uważam, że jeden ratujący, sprzeciwiający się złu, jest wart tysiąca. Ludzie otwarci, empa- tyczni - stwierdzam to niestety – są w naszych społecznościach w mniejszości. Ale są warci znacznie więcej. Bardzo poważne urazy – polityczne, społecz- ne - nie powinny być przyczyną do odrzucenia kultury. To, co robimy z naszą kulturą, pocho- dzeniem, zależy od nas samych. Przecież nie będę siebie nienawidził jako Polani, bo jestem Izraelczykiem! Bywa, że się wstydzę za jakieś posunięcia polityków, właśnie dlatego, że tak bardzo się utożsamiam ze swoją polskością i izraelskością. Jedno jest pewne: nie będę uprawiał żadnych bojkotów kultury. Między Polską i Izraelemdoszło ostatnio do kolejnego napięcia, tym razem z re- prywatyzacją w tle. Odnoszę wrażenie, że za każdym razem, gdy na szczytach władzydzieje się coś takiego, najbardziej cierpią właśnie starsi izraelscy Polanim: bo mają w sobie wciąż żywą pamięć o przeszłości, a jednocześnie najwięcej tęsknoty za dialogiem i wzajemnym po- jednaniem. Mają w sobie i Polskę, i Izrael. Jak mamy sobie radzić z emocjami, gdy dzieje się coś takiego? Warto wyjść poza podział na Polaków i Żydów i popatrzeć na sprawę z góry, odwołując się do ogólnych ludzkich standardów sprawiedli- wości. Choćby w tym konkretnym przypadku: jeśli oddajemy jakieś mienie Czartoryskiemu czy Branickiemu, to oddajmy też Grinbergowi. Nie patrzmy na krzywdę polską czy żydowską: popatrzmy na krzywdę ludzką. To nie jest tak, że coś mi się należy, ponieważ jestem Żydem.

Jako weteran dialogu polsko-izraelskiego mogę powiedzieć, że od lat 90. dokonał się duży progres, i jego sukces można już wyczuć w takich sytuacjach jak ta bieżąca. Oczywiście pomijam szczebel polityczny – choć i tam sprawy poszły do przodu. W Polsce w latach 90. pojawiła się fala ludzi, którzy za cel ob- rali sobie pielęgnowanie pamięci o narodzie, który zniknął. Oni też wychowują swoje dzieci w dialogicznym duchu. Atmosfera wokół te- matu Żydów bardzo się zmieniła. Oczywiście to nie jest większość ludzi w Polsce, ale wca- le nie musi być, by widać było efekty. W tym dialogu zdarzają się kroki do przodu i kroki do tyłu, ale jedno jest pewne: nie można go zaprzestać. Gdybyśmy mieli nadać wspólną nazwę tej dzisiejszej polskiej – z pochodzenia, języka, kultury – grupie w Izraelu, to jak by ona brzmiała? Jesteśmy nowoczesnymi ludźmi, a w XXI wieku jest miejsce dla takich, którzy czują, że przynależą do wielu kultur. Pamiętasz słyn- ny występ Artura Rubinsteina podczas kon- ferencji założycielskiej ONZ w San Francisco w 1945? Rozzłościł się, że na sali nie ma pol- skiej flagi, kazał wszystkim wstać i zagrał pol- ski hymn. Ten człowiek czuł mocno wszystkie swoje tożsamości. Proponuję, by w naszej sytuacji, zamiast na siłę szukać dla siebie nazwy, walczyć o coś znacznie bardziej ważnego i uniwersalnego: o to, by być dobrym człowiekiem. Tak, żeby na koniec można było o sobie powiedzieć: by- łem a mensch!

Próbowałeś odzyskać piekarnię Twojej babci w Opatowie? Nie. Uznałem, że nie trzeba piętrzyć kolejnej krzywdy na wcześniejszej krzywdzie – lu-

Łączy nas język z Yaronem Karolem Beckerem rozmawia Karolina Przewrocka-Aderet

Yaron Karol Becker: - W naszym wewnętrznym, polsko- -izraelskim dialogu zdarzają się kroki do przodu i kroki do tyłu, ale jedno jest pewne: nie można go zaprzestać.

nadziwić, ile Polacy przeklinają!

KarolinaPrzewrocka-Aderet: Przyjecha- liśmy do Izraela w różnych latach i okolicznościach, z różnych powodów. Są wśród nas Żydzi, Polacy, wyznaw- cy judaizmu, chrześcijanie, ateiści. Powiedzieć o nas, że jesteśmy Polonią taką jak każda inna, to nie wiedzieć o nas wcale. Dzieli nas bardzo dużo. Cowłaści- wie nas łączy? Yaron Karol Becker: Zaraz, a po co ci ta wiedza? Próbuję ustalić, o jakiej wspólnocie tutaj mówimy. Nie trzeba za dużo pytać, dzielić włosa na czworo. Powiem ci, jak to było u mnie. Polska zawsze była poważną częścią moje- go jestestwa, dominującą kulturą, w której się wychowywałem. Dorastałem na Syberii, i tam się mówiło: jak już będziemy w Polsce to dopiero będzie życie! Było dla mnie jasne, że w domu mówimy po polsku, bo to jest na- sze okno na świat. Taka była nasza droga - naj- lepsza z mojej perspektywy, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdy nią podąża. Przez 64 lata, gdy stawałem się Izraelczykiem, nie miałem w sobie woli, by na siłę oderwać się od kultur, w których żyłem wcześniej. I przyznawałem rację Tuwimowi, który w wierszu „Zieleń” pi- sze o „ojczyźnie – polszczyźnie”. Dziś mówię, że Izrael jest moją żoną, a Polska kochanką: wiem, trochę głupio, no ale miłość jest ślepa! W jakim języku myślisz? Gdy jestem w Izraelu, myślę po hebrajsku. Ale teraz, gdy rozmawiamy - już po polsku. Kiedy czytam literaturę polską, to od razu wszystkie moje zmysły wyostrzają się na język polski. Nic dziwnego, w końcu w kluczowych latach swojej młodości – od 5 do 16 roku życia – kształtowałem się w tym języku. Oczywiście uwielbiam hebrajszczyznę, kocham kulturę rosyjską, ale ta polska jest dla mnie najbar- dziej naturalna. Do tego stopnia, że na stare lata w Izraelu zamiast „nu” mówię uparcie „no” i zupełnie nie umiem tego zmienić!

Czyli to język jest naszym wspólnym domem. I język, i kultura. Oczywiście, ona w Izraelu stała się już częścią mitologii. Moja mama bardzo lubiła kwiaty, najbardziej gladiole. I ja jej te gladiole ciągle przynosiłem. Wszyscy do- okoła mówili: jaki ty jesteś Polani, przestań już! Albo: nie bądź taki uprzejmy, mów szcze- rze! Bo w Izraelu uprzejmość była uznawana za polską cechę. A ja byłem Polani i nie było na to lekarstwa. W 1988 roku przyleciało do nas Mazowsze. Poleciałem do sklepu, kupiłem sobie muszkę i wytworną koszulę, tylko po to, by po kon- cercie pobiec i pocałować w rękę panią Mirę Zimińską. Mazowsze było po prostu moim zespołem! Tak miałem i takich jak jak było w Izraelu wielu.

Język się zmienia, i niektóre normy kul- turowe też. Tak czy siak - nie sposób od języka uciec. Nie trzeba, wręcz nie można od niego uciekać! Na przykład: nie mam wielkiej sympatii dla re- ligijnej ultraortodoksji. Przeciwnie, ale kiedy mam okazję mówić w jidysz, robię to z wielką radością, bo ten język mnie fascynuje. Lubię też bardzo chasydzkie opowiadania i muzykę klezmerską. Zagaduję chasydów w samolo- tach, a oni dziwią się bardzo, że ktoś oprócz nich zna dzisiaj jidysz. Rozróżniammiędzy kulturą, językiem i zacho- waniem społecznym i politycznym. Niechęć do jednego nie wyklucza u mnie miłości do drugiego. Nie ma złych kultur – są tylko lu- dzie, którzy czasami wykorzystują te kultury w złych celach. Nie bardzo masz jak uciec od swoich języków. Bo jak to – miałbyś uciekać od siebie? W rozmowie do mojej książ- ki „Polanim. Z Polski do Izraela” mówisz przecież, że nie wiadomo, gdzie u Ciebie kończy się Żyd, a gdzie zaczyna Polak. Nie wyobrażam sobie polskiej kultury bez ży- dowskiej obecności. Bo co zrobić z Tuwimem, Korczakiem, Astonem? Ja głęboko czuję, że to jest moja kultura, że jest moją częścią, a ja jestem jej. Zresztą popatrz na tych wszyst- kich ludzi, którzy przyjechali do młodego Izraela i po prostu nie mogli żyć bez polskiej książki. Mówisz o tym wszystkim, jakby to była pestka, jakbyś miał to w sobie dokładnie przemyślane i ułożone. A tymczasem w naszym, polsko-żydowskim gronie w Izraelu temat tożsamości budzi czę- sto wiele emocji. Dlaczego? Bo nasza symbioza polsko-żydowska była za- nurzona w konfliktach. Żydzi przeżyli w Polsce 800 lat, zapuścili tam swoje korzenie.

dziom, którzy teraz tam pracują lub mieszka- ją. Ale to jest moja prywatna opinia. To są bar- dzo skomplikowane sprawy, o których trzeba otwarcie, szczerze rozmawiać, i słuchać siebie wzajemnie. Problem w tym, że ci, którzy o nas de- cydują, zwykle nie mają na to ochoty. Łatwiej jest wysłać nieprzyjemnego tweeta i dzięki niemu trafić na czołówki portali informacyjnych, niż podjąć taką rozmowę. Tym mocniej naciskajmy na kontynuację dia- logu – tak, jak to robimy dotychczas, oddolnie - i mówmy sobie szczerze o tym, co nas boli. Jeśli podczas jakiegoś spotkania mój interlo- kutor uderza w tony pełne uprzedzeń, to nie zniechęcam się, lecz spokojnie i otwarcie mó- wię mu o swoich odczuciach i zachęcam, by- śmy kontynuowali rozmowę.

4

5

P

YARON KAROL BECKER (ur. w 1941 r. na Syberii w Jakucji) - pedagog, dziennikarz, tłumacz, jeden z najbardziej zasłużonych działaczy dla dialogu polsko-izraelskiego, były współpracownik Instytutu Polskiego w Tel Awiwie. Dzieli życie między oba kraje: lato spędza w Polsce, zimę – w Izraelu.

To są normy kulturowe wyniesione z domu, które zostają w tobie na lata. Swoją drogą, całe życie wierzyłem w to, że ta uprzejmość to nor- ma polska, a jakoś od lat 80., odkąd przyjecha- łem po raz pierwszy po latach, nie mogę się

KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET (ur. w 1987 r.) – dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka „Polanim. Z Polski do Izraela”. Współautorka antologii „Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny” oraz – wraz z ks. Adamem Bonieckim – książki „W Ziemi Świętej”.

Wspomnienie

Póki ja żyję, oni żyć będą tekst Ksenia Kosakowska

KSENIA KOSAKOWSKA – poetka, pisarka, tłumaczka, doktor filozofii żydowskiej. Przez dziesięć lat mieszkała w Izraelu, gdzie studiowała i pracowała. Teraz, już w Polsce, zajmuje się tłumaczeniami, uczy hebrajskiego i pracuje w firmie, w której wykorzystuje znajomość hebrajskiego, angielskiego i rosyjskiego. Współautorka książki „Fira. Poznańscy Żydzi. Opowieść o życiu” oraz strony internetowej fira1915.pl.

Ludzie nazywali ją „ambasadorką Polski” w Jerozolimie. Polski sprzed wojny, Polski zaginionej, ale wiecznie żywej w jej pamięci.

zostało, te zdjęcia i te historie. „Póki ja żyję, oni żyć będą.”

w Poznaniu aż do czerwca 1939 roku, kiedy w wieku 24 lat wyjechała do Palestyny.

Opowiem Wam historię wspaniałej kobiety, ktora w Jerozolimie prowadziła „dom otwar- ty” dla wszystkich ludzi z Polski i kochających Polskę. Historię Firy Mełamedzon-Salanski. Firę poznałam w kwietniu 2004 roku, tuż przed jej urodzinami. Przyprowadziła mnie do niej bibliotekarka z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, na którym stu- diowałam. Byłam w Izraelu niecały rok i tę- skniłam za domem, w związku z tym kontakt z Firą był dla mnie bardzo ważny. Szczególnie, że u Firy wszyscy czuli się jak u siebie w domu. Jej sposób bycia, otwartość i chęć poznawania ludzi, a szczególnie ludzi z Polski, przycią- gał i otulał atmosferą pewnej tajemniczo- ści, żywą historią. Ciągle ktoś ją odwiedzał: można było spotkać dyrektora Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie - Janusza Makucha albo prawnuka brata Martina Bubera. Posłuchać opowieści o młodym Bibim Netanjahu, którego rodzice przez kilka tygo- dni mieszkali naprzeciwko Firy w mieszkaniu przy Ibn Ezra. Czasem zdarzało mi się ode- brać telefon i chwilkę porozmawiać z Miriam Akawią, która dzwoniła do Firy aby zapytać, jak zdrowie. Fira znała wszystkich i wszyscy znali Firę. Zawsze się śmiałam, że ruch u niej jak na dworcu autobusowym. Fira urodziła się 19 kwietnia 1915 roku w Charkowie. Jej ojciec, rosyjski Żyd, wziął so- bie za żonę polską Żydówkę z Brzezin w woje- wództwie łódzkim. Pierwszym językiem Firy był rosyjski, którym do końca życia świetnie władała. W 1920 roku rodzina Mełamedzon musiała uciekać z Rosji przed rewolucją. Wrócili do Brzezin, do domu rodzinnego mamy Firy. Tam mała Fira uczyła się języka polskiego. Jej ojciec próbował otworzyć sklep w Łodzi, niestety został oszukany przez wspól- nika i zdecydował się wyjechać na ziemie odzyskane do Poznania. Fira nauczyła się niemieckiego; poza tym znała jeszcze angiel- ski i francuski. W 1924 roku wraz z mamą dołączyła do taty. Od tego czasu mieszkała

Fira zmarła 7 maja 2014 roku mając 99 lat, tuż przed wydaniem książki, ale wiedzia- ła, że jest, że powstała i niedługo się ukaże. Wiedziała, że ludzie będą czytać i pamiętać o tych, których zostawiła w przedwojennym Poznaniu. O tych, którzy zaginęli w wojennej zawierusze, o tych, co zginęli w gettach i obo- zach. Wiedziała, że pamięć o nich nie zaginie. Odeszła spokojna, wróciła do Poznania, wró- ciła do nich. Po okresie sziwy, żałoby, przedstawiciele ro- dziny Firy: synowa, córka i po dwóch synów każdej z nich przyjechali ze mną do Polski, aby poznać kraj, o którym tyle im opowiadała. Byliśmy w Poznaniu, chodziliśmy po ulicz- kach, które kochała. W sklepie, który pro- wadził jej tato na Rynku jest teraz pizzeria. Pozwolono nam zjeść kolację na piętrze, gdzie był sklep. Niesamowite doświadczenie. Tam, gdzie było jej mieszkanie, naprzeciw- ko synagogi (zamienionej przez Niemców na pływalnię), wybudowano hotel. Byliśmy też w Brzezinach, gdzie mieszkali dziadkowie Firy. W tym małym miasteczku czas się za- trzymał. Można powiedzieć, że dopiero wtedy rodzina Firy zrozumiała ją w pełni. Jej melan- cholijny nastrój, jej romantyzm, jej spokój, zamiłowanie do piękna i przyrody. Po powro- cie do Izraela dzielili się swoimi refleksjami i doświadczeniami z resztą rodziny. Wydaje mi się, że ten wyjazd ich zespolił. Zespolił jako rodzinę, ale też połączył z Firą - tą polską. I dał nam wszystkim, każdemu z osobna, czas, aby się z nią odpowiednio pożegnać. Fira jest z nami w Izraelu i jest z nami w Polsce. Jej wspomnienia będą z nami wiecz- ne, a pamięć o tych Żydach, których kochała i z którymi się przyjaźniła, którzy zginęli i zo- stali pochowani w bezimennych grobach, nie zaginie między innymi dzięki książce. P

Zaraz po przyjeździe musiała wyjść za mąż. Rząd brytyjski chciał wydalić wszystkich Żydów, którzy nie posiadają obywatel- stwa, a można je było otrzymać tylko przez tak zwane zasiedzenie lub małżeństwo. Ślub, na który Fira się zdecydowała, miał być fikcyjny, ale związek przetrwał do śmierci męża. Para miała dwójkę dzieci. Fira doczekała się pięciu wnuków i osiemnastu prawnuków. Oprócz tego – tak mówiła - miała całą masę przybranych dzieci i wnuków. Ukochanym wnukiem nazywała choćby Janusza Makucha. Ja też dostąpiłam tego zaszczytu – zostałam wnuczką Firy. Zawsze opowiadałam o niej jako o mojej „jerozolimskiej babci”. U Firy zawsze czułam się jak w domu, jak w Polsce. W tle leciała polska telewizja, wszędzie były tylko polskie książki i gazety. Czytała Kurier i Nowiny, dlatego pewnie ucieszyłaby się, gdyby wiedziała, że w Izraelu powstaje nowa gazeta w języku polskim. Wycinała najpięk- niejsze wiersze z Nowin i przechowywała je jak skarby w specjalnie uszytych plastikowych koszulkach. Te wiersze, artykuły i zapiski były wszędzie. Wisiały na klamkach od drzwi, na krzesłach, fotelach. Aby w każdej chwili mogła do nich wrócić. Uwielbiała przeglądać swoje albumy ze zdjęciami z Polski. Przywiozła ich do Izraela sześć. Wszystkie zostały przekazane pośmiertnie do Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu, zgodnie z życze- niem Firy. Do Poznania zawiozła je rodzina. Jej członkowie byli też obecni 31 maja 2014 roku na promocji książki „Fira. Poznańscy Żydzi. Opowieść o życiu”, którą napisałam ra- zem z Andrzejem Niziołkiem. Pomysł napisania książki wziął się z jej ciągłych opowieści i przeglądania albumów. Zawsze mówiła: będę opowiadała te historie wszyst- kim, którzy chcą słuchać, bo tylko to po nich

Fira Salańska na balkonie swojego mieszkania przy ul. Ibn Ezra 9. Jerozolima, 7 listopada 2012 fot. z archiwum Firy

6

7

Fira Mełamedzon na Starym Mieście w Jerozolimie. 23 lipca 1939 fot. z archiwum Firy

Fira Mełamedzon z mamą Rachelą na Al. Marcinkowskiego przy poczcie. Poznań, listopad 1937 fot. z archiwum Firy

Książki

żydowskie korzenie? Bo wie Pani, u mnie w ro- dzinie jest taka tajemnicza historia....”.

głowa pękała od wrażeń, znajomy rzucił ha- sło: „Jesteś przecież dziennikarką, więc napisz książkę...”. Tak powstała książka „Mój mąż Żyd”, a wokół mnie pojawili się inni przewod- nicy po Izraelu, a właściwie - przewodniczki, Polki, które tam poznałam. Moja skromna, re- porterska książka ukazała się w 2018 roku i od- niosła spory sukces wydawniczy, a ja nieocze- kiwanie stałam się, zdaniem wielu, ekspertką od Izraela. O ironio! Nigdy nie miałam takich ambicji. Chciałam podzielić się tylko swoimi wrażeniami i opowiedzieć o perypetiach Polek - gojek w Izraelu. Gojka i żydowski sekret Idąc za ciosem podróżowałam dalej, pozna- wałam więcej i nie przestałam pisać o Izraelu. Tak powstała kolejna książka - „Sekret”, która nawiązywała już nie tylko do Izraela, ale też do żydowskiej diaspory w Polsce. Ta książka to zbiór historii ludzi, którzy w różnych mo- mentach życia odkrywali swoje żydowskie pochodzenie.

Przystanek Tel Awiw tekst Sylwia Borowska

SYLWIA BOROWSKA – dziennikarka, która od dwudziestu lat wysłuchuje ludzkich historii. Pracowała dla magazynów: „Viva!”, „Zwierciadło”, „Gala”, „Glamour”, „Elle”, gazeta.pl. Obecnie pracuje w TVP Kultura. W 2018 roku wydała książkę „Mój mąż Żyd” o życiu gojek w Izraelu, a w 2019 roku „Sekret” - historie ludzi, którzy odkryli swoje żydowskie pochodzenie. W nowej - „Ślub pod chupą” - rozmawia z Polkami, które zakochały się nie tylko w Żydzie, ale też żydowskiej religii i kulturze.

Po trzech latach moich podróży Izrael okazał się krajem o wiele bliższym Polsce niż począt- kowo sądziłam. I bliższym mnie, bo w końcu przestałam się czuć jak turystka, która wy- siada z Orient Expressu na HaTachana. Jeśli stałam się „ekspertką” od Izraela to wyłącz- nie na swój prywatny użytek. Zła wiadomość jest taka, że poznając bliżej Izrael zaczęłam dostrzegać nie tylko jego blaski, ale i cienie. Trauma po Holokauście, propaganda sukce- su i konieczności obrony kraju, nierówność w izraelskim społeczeństwie, duży ale skry- wany dystans Żydów wobec gojów, pokręcona mentalność Izraelczyków i prawdziwy węzeł gordyjski czyli konflikt palestyńsko-izrael- ski. Moja miłość do Bograshov Beach powoli zaczęła słabnąć. Przekonałam samą siebie, że rześkie powietrze nad Bałtykiem też bywa przyjemne. Reporterski telefon zaufania Przez mój związek z Izraelczykiem przetoczy- ło się za to prawdziwe tornado, bo związek dwojga dorosłych ludzi na odległość to nie lada wyzwanie. Przetrwają najsilniejsi. Oboje zbliżamy się do pięćdziesiątki i dźwigamy ba- gaż życiowy na plecach. Tam, gdzie zaczyna się prawdziwie życie, zaczynają się prawdzi- wie kłopoty i romantyzm gdzieś się ulatnia. Do Ephraima dotarło, że nigdy nie chciałam emigrować z Polski, a więc... zrozumieliśmy, że nic z tego nie będzie. Pozostajemy bardziej przyjaciółmi niż ko- chankami, ale on jest wciąż moim najlepszym przewodnikiem po Izraelu. Po codziennych sprawach tego kraju i zagadkach izraelskiego umysłu. Dalej podróżuję do Izraela, ale już z powodu nowo poznanych ludzi. Owocem moich spotkań z nimi była trzecia książka - „Ślub pod chupą”. Tym razem zabrałam czy- telników w podróż do ortodoksyjnego Izraela. Zajrzałam do świata kobiet, które urodziły się Polkami, a po konwersji na judaizm stały się... no właśnie, kim? Żydówkami czy żydówkami? Wielkość literki ma znaczenie, a odpowiedź na to pytanie znajdziecie w książce. Weszłam do domów, gdzie panuje religia, gdzie to ona wyznacza kierunek życia. Moje bohaterki no- szą peruki, prowadzą koszerną kuchnię, prze- strzegają szabatu. Pokazuję różne odcienie judaizmu i drogę moich rozmówczyń do orto- doksji, a w przypadku jednej z nich również zawrócenia z tej drogi. „Ślub pod chupą” powstawał w czasie, gdy na świecie szalała pandemia. Zapanował wów- czas paraliż ruchu turystycznego i nie mo- głam fizycznie wjechać do Izraela. Izrael tro- chę oddalił się ode mnie, ale tylko pozornie. Zbierałam materiał do książki przez telefon,

Choć Ephraim czasem wychodził z propozycją: „ A może w następnym miesiącu spotkalibyśmy się w Atenach?” zbywałam go, bo byłam łakoma Izraela. Chciałam widzieć i wiedzieć coraz więcej, a mój mężczyzna był moim pierwszym przewodnikiem po obcym kraju.

Awiw-Jafa. Żaden pociąg stąd już nie odjeż- dża, dzisiaj jest to modny kompleks knajpek i sklepików. Jednak - gdybym się uparła - mo- głabym wyobrazić sobie, jak w latach 20. XX wieku wysiadam na peronie i otwieram oczy ze zdziwienia. Od pierwszych bowiem minut czuję, że jestemw innym świecie. Słońce ostro świeci, panuje duży ruch, ludzie nawołują się w obcym szeleszcząco-bulgoczącym języku, a ich uroda jest tak różna. Piękne, smagłe kobiety i podobni w odcieniu przystojni bro- dacze. Zapach słodkich perfum i ostrych przy- praw w powietrzu. Pełna egzotyka. Prawie sto lat później moje pierwsze wyj- ście na ulicę w Tel Awiwie było podobnym doświadczeniem i przedsmakiem ciekawej przygody. Był piątek, a na King George mi- nęłam dwóch rekrutów z bronią na ramieniu, zdążających zapewne z jednostki do domu na szabat, potem kierując się w stronę plaży skręciłam w Borgashov i zobaczyłam półnagą piękną dziewczynę w bikini z mokrymi jeszcze od kąpieli w morzu włosami, a pięć kroków za nią parę trzymających się za ręce i roze- śmianych gejów. Z jednej z przecznic wyłonił się religijny tata z kipą na głowie i dwoma ma- łymi synkami, których cicit dyndały na lekkim wietrze. Chłopcy próbowali biec, aby nadążyć za szybko idącym tatą, który uważnie trzymał w rękach wielki garnek z pokrywką. Niósł komuś jedzenie na szabat. – Co za miejsce! W takim jeszcze nie byłam – pomyślałam so- bie i poszłam przywitać z morzem. I tam ja, blada twarz z chłodnego kraju nad zimnym Bałtykiem, zakochałam się od pierwszego wej- rzenia w telawiwskiej Bograshov Beach. Przez kraj z miłością Początek znajomości z Izraelczykiem był serią kompulsywnych randek w Izraelu. Zaczęliśmy od poznawania Tel Awiwu i Jafy, gdzie jedli- śmy śniadania i kolacje w różnych knajpkach z wybornym bliskowschodnim jedzeniem. Potem Jerozolima, gdzie wchodząc na Kotel

czułam się co najmniej jak pod Wieżą Eiffla wParyżu czy StatuąWolności wNowymJorku. Wiadomo, miejsce-pocztówka. Ephraim trzy- mał mnie mocno za rękę, gdy przesuwaliśmy się powoli w przepełnionych ludźmi uliczkach starej Jerozolimy. Następnym razem Ephraim zabrał mnie do Masady, której majestat - a dokładnie otaczającej ją pustyni - zachwy- cił mnie. Pustynia zrobiła na mnie wrażenie. Coś mistycznego. Przy okazji spróbowałam zażyć kąpieli w Morzu Martwym, unosząc się bez wysiłku na wodzie. Ale zabawa! W drodze powrotnej zajechaliśmy na kolację do Abu Gosh do arabskiej restauracji, gdzie po mo- ich słowach:„ Na deser poproszę capuccino” kelner poczuł się urażony. Podawali tam tylko kawę parzoną w rondelku na sposób arabski. Każda moja kolejna randka w Izraelu była pio- runującą mieszanką wrażeń. Choć Ephraim czasem wychodził z propozycją: „ A może w następnym miesiącu spotkalibyśmy się w Atenach?” zbywałam go, bo byłam łakoma Izraela. Chciałam widzieć i wiedzieć coraz więcej, a mój mężczyzna był moim pierwszym przewodnikiem po obcym kraju. Kiedy moja

Nigdy nie byłam typem osoby szukającej swo- jego miejsca na ziemi. Nie dla mnie nowe re- ligie, ideologie, kraje do zasiedlania. Latami chodzę znanymi ścieżkami, bo od urodze- nia mieszkam na warszawskim Mokotowie. Dobrze mi z tym, to daje mi poczucie bez- pieczeństwa. Ostatnio przemierzam nawet tę samą drogę do pracy, co czterdzieści lat temu do przedszkola. Dosłownie, idę tą samą ulicą. Emigracja byłaby dla mnie trudnym doświad- czeniem, któremu chyba nie sprostałabym. Co innego podróże, te bardzo lubię. Ich kierunki zawsze wyznaczali poznawani przeze mnie lu- dzie. Podążałam za nimi do miejsca, w którym żyją. Chcąc poznać lepiej człowieka, chciałam poznać jego otoczenie. Według tego klucza zwiedziłam wiele miejsc w Polsce i na świecie. Dla przykładu: spotykałam podczas wakacji nad morzem fajną dziewczynę, która zapra- szała mnie rok później na jej rodzinny Dolny Śląsk, a poznany na nartach Zakopiańczyk od- słaniał przede mną kulisy życia pod Tatrami. Dzięki przyjaciółce ze studiów, która wyszła za mąż za Szweda, poznałam dobrze Szwecję, a przy okazji sąsiednią Danię. I tak dalej... Mnóstwo mam takich historii, a ta, która jest pretekstem do napisania tego tekstu, dotyczy poznanego w Warszawie Izraelczyka. Z jego powodu, będąc kobietą w średnim wieku, wy- brałam się w jedną z ciekawszych moich po- dróży – do Izraela. Bikini, broń i kipa Ta podróż trwa już prawie sześć lat i każdy dosłownie tydzień przynosi nowe odkrycia. Porównałabym moją przygodę z Izraelem do podróży Orient Expressem na Bliski Wschód. Wysiadłam na stacji koń- cowej HaTachana i znalazłam się – dosłow- nie i w przenośni - na innym kontynencie. To nie był krótki wypad, porównywalny do tych europejskich, jak do Pragi czyWiednia. HaTachana, jak wiedzą miejscowi, jest dawną stacją kolejową w Jafie w Palestynie, a obec- nie terytorialnie przynależy do miasta Tel

a konkretnie korzystając z WhatsAppa. Dostrzegałam dobre strony tej sytuacji, bo czułam się chwilami jak osoba pracują- ca w telefonie zaufania. Były też złe strony tej sytuacji - nie móc zobaczyć swojego roz- mówcy, jak się porusza, jak mruży oczy, jak przeżywa to, co mówi, to dla reportera kata- strofa. Okazało się jednak, że mam w sobie duże pokłady intuicji i słuch niemal absolutny - potrafiłam oddać charakter i styl mówienia moich rozmówczyń prawie idealnie. Od jed- nej z czytelniczek „Ślubu…” usłyszałam po- tem: „Czułam się tak, jakbym siedziała z tymi kobietami w jednym pokoju i jakby mówiły do mnie”. To była najlepsza recenzja! Trzecia książka jest dla mnie pewnego rodzaju symbolicznym pożegnaniem z Izraelem. Dużo już o nim wiem. Czas może pomyśleć o innym kierunku podróży. Zobaczymy, co życie przy- niesie i kogo spotkam na swojej drodze. Wciąż nie zmieniam adresu, nadal mieszkam przy tej samej ulicy na warszawskim Mokotowie. P

8

9

Jakie były konsekwencje ich odkryć? W gminie żydowskiej w Warszawie wzbudzałam miesza- ne uczucia. Jedni przyjęli mnie z otwartymi rękami, inni byli nieufni. Skąd ja się właściwie wzięłam? Dlaczego mnie to interesuje? O co mi właściwie chodzi? Nie mam przecież ży- dowskich korzeni. Odnosiłam czasem wraże- nie, że uważali, że dlatego właśnie nie miałam prawa pisać o Żydach. O ile osoby ze środo- wiska żydowskiego czy instytucji żydowskich dystansowały się ode mnie, o tyle zwyczajni czytelnicy, zadeklarowani goje, pisali do mnie długie i osobiste listy na Facebooku, dzięku- jąc za „Sekret”. Małe ludzkie historie z dużą historią w tle - bo w kontekście stosunków polsko-żydowskich i Holokaustu - były dla wielu osób interesujące i poruszające. Choć od publikacji „Sekretu” mijają dwa lata, wciąż ktoś dzieli się ze mną swoimi refleksjami, a nawet podejrzeniami: „A może ja też mam

Książki

Wiersze

Lektury na początek roku Polskie książki o tematyce żydowskiej i nie tylko poleca Karolina van Ede Tzenvirt

Refleksje w miesiącach zarazy Ilona Dworak - Cousin

Ciemność nastaje w mgnieniu oka Pochłaniając chwile mego życia I ja

Polskie korzenie Izraela Łukasz Tomasz Sroka, Mateusz Sroka Wydawnictwo Austeria, 2021 To pozycja nieco bardziej wymagająca niż po- zostałe polecane przeze mnie książki. „Polskie korzenie Izraela” w drugim wydaniu to praca naukowa, i choć może nie nadawać się na lek- turę na plaży, to napisana jest jednak przy- stępnie i warta kilku wieczorów w skupieniu. Nieoceniona skarbnica gruntownej wiedzy na temat współczesnej historii Żydów, po- wstania państwa Izrael i udziału w tym dziele Polanim. Autorzy, wybitni znawcy tematu, sięgnęli również do wielu nowych źródeł, między innymi do prasy polsko – żydowskiej, pamiętników i archiwów. Materiałów szuka- li w Polsce, Izraelu, na Ukrainie i w Austrii. Bardzo ważna publikacja na polskim rynku wydawniczym.

Niedźwiedź otulony kołdrą puchową Moja starość Obfita w czas, który nie wiem czym wypełnić Wraz z zachodzącym słońcem Opadłam w fotelu, Z mojego okna Patrzę na siedzącą parę Ich palce splecione jak słodka chała Kiedyś znałam Dotyk ręki Biała mewa na skale Wznosi skrzydła Jestem uwięziona w piasku Zamknięta w swoim domu Korona połyka wiosnę Trawa żółknie Nie zamykaj się w czterach ścianach Idź tam, do świętego miasta Idź zapal pochodnię Nie bój się zarazy Idź i usłysz głos Jutro już nie będzie można

Balagan. Alfabet izraelski Paweł Smoleński Wydawnictwo Czarne, 2021 To już drugie wydanie tej świetnej książki Smoleńskiego. „Balagan”, napisany lekkim językiem, jakby przy kawiarnianym stoliku, w towarzystwie rozmówców autora to po- dróż po zaułkach izraelskiego społeczeństwa, historii, polityki, religii i ludzkich historii. To Izrael widziany oczami jego mieszkań- ców w całej swojej różnorodności i kolorycie. Książka, okraszona doskonaymi fotografiami Pawła Figurskiego, nada się również na pre- zent dla tych, którzy zaczynają swoją przygo- dę z Izraelem.

Lost in Translation Eva Hoffman Penguin Books, 1990

To książka dla mnie szczególna - tym razem nie po polsku, lecz o polskim języku. Eva Hoffman jako mała, żydowska dziewczyn- ka, wychowana w samym sercu Krakowa, który kochać będzie przez całe życie, zmu- szona jest wyemigrować do Kanady. Tam czeka na nią inny świat: inna rzeczywistość, kultura, a co za tym idzie - także inny język, który dla niej najsilniej odzwierciedla kultu- rową przynależność. Autorka pozostanie w tej ambiwalencji już na zawsze. Tworzyć będzie po angielsku, ale językiem, który będzie deter- minował jej widzenie świata, będzie zawsze polski. Jeszcze długo po emigracji będzie od- czytywała świat po polsku, a próby podzielnia się tą perspektywą z anglojęzycznym otocze- niem będą jej spędzać sen z powiek. „Lost in translation” czyli „Zagubione w tłumaczeniu” to świetna książka dla wielu z nas, dla których hebrajski zawsze będzie drugim językiem, którego nigdy nie poznamy tak dobrze jak pol- skiego. Jak skomentowała książkę nowojorska gazeta Newsday - „Hoffman zadaje jedno pro- wokacyjne pytanie za drugim: o relację między językiem a kulturą. . . i o emocjonalne koszty redefinicji siebie”.

10

11

Opowiadania i przepisy. Książka do pisania Boker Tow JCC Warszawa Wybór tekstów: Maryla Musidłowska Wydawnictwo Austeria, 2021 To propozycja „na deser”: nie tylko książka, lecz także – książka do pisania. To czytelnik ma w niej dopisać zakończenie i jej początek. Pomiędzy przepisami, opowiadaniami i aneg- dotami z życia warszawskiego centrum spo- łeczności żydowskiej JCC i jego wyjątkowej restauracji Boker Tow, autorzy zostawili miej- sce na twórczość, historie, przepisy i rysunki czytelników.

Tajemnica babci Teimy Michał Targosz Wydawnictwo Książki Malki, 2020 Przeurocza, bogato ilustrowana książka dla dzieci Michała Targosza to zaproszenie do przygody z rysunkiem i poszukiwania ro- dzinnych talentów. Idealna dla dzieci dwuję- zycznych, mieszkających w Izraelu lub za gra- nicą, których rodzice pielęgnują tradycje obu języków. Napisana po hebrajsku, polsku i an- gielsku opowiada historię małej Miri i jej babci Teimy. „Tajemnica babci Teimy” otwiera serię książek dla dzieci „Miri mała artystka”.

ILONA DWORAK-COUSIN – (ur. w 1949 r. we Wrocławiu) – doktor farmacji, działaczka społeczna, publicystka, autorka wspomnień, poetka. Pisze po polsku i po hebrajsku. Wśród jej publikacji znalazły się: tomik poezji Galej chajaj (Fale mojego życia; 1995), Chacaj sipurim (Opowiadania niedokończone, 2000), książki autobiograficzne: Dybuk wspomnień (2008) oraz Podróż do krainy cieni (2018). Współpracowała z gazetą „Nowiny-Kurier”. Od roku 2007 przewodniczy Towarzystwu Przyjaźni Izrael-Polska, które promuje polską kulturę w Izraelu. W uznaniu za zasługi na polu współpracy polsko-izraelskiej została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP oraz Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi RP.

Opadłam w fotelu Patrzę na parę Jego palce splecione jak chała Kiedyś znałam dotyk ręki.

Życie w Izraelu

Życie w Izraelu

Asperger i ja tekst Janek Kubiak

Polka w krainie startupów tekst Żaneta Uba

ŻANETA UBA – (ur. na początku lat 90. w Suchedniowie – miejscowości, z której pochodzą również rodzice Pini Zahaviego, menadżera Roberta Lewandowskiego) – absolwentka wydziału Tkaniny i Ubioru na ASP w Łodzi; obecnie związana z izraelską branżą high tech. Prowadzi youtubowy kanał o nazwie UBA, na którym opowiada m.in. o feminizmie, życiu w Izraelu, kulturze i lifestyle’u. Interesuje się muzyką metalową, podróżami i sztuką. Kocha koty.

W szkole w Polsce byłem często krytykowany, poniżany i upokarzany. Byłem sam ze swoimi problemami. Wszystko zmieniło się, gdy moi rodzice wpadli na pomysł wyjazdu do Izraela.

Co musi zrobić człowiek, który nie wie nic o programowaniu, by postawić swoją stopę w jednym z izraelskich biur i doświadczyć uroków darmowego jedzenia z 10Bis, happy hours i stabilnego zatrudnienia?

Urodziłem się ze schorzeniem w spektrum autyzmu o nazwie zespół Aspergera. Głównymi problemami ludzi z ZA jest wrodzona trudność w rozumieniu sytuacji i zachowań społecznych, trudność w nawiązywa- niu kontaktów z ludźmi itp. Moje życie nie było łatwe, zwłaszcza w szko- le. Miałem niemałe problemy z nauką, z rówieśnikami, a nawet z nauczy- cielami. W tamtym czasie w Polsce zespół Aspergera nie był częstym zjawiskiem, przez co mało kto był przygotowany do pracy z osobą nim dotkniętą. Szkoły nie oferowały żadnego wsparcia. Byłem praktycznie sam ze wszystkimi moimi problemami. Miałem ogromne problemy w dogadywaniu się z rówieśnikami i z nauczycielami. Byłem często ka- rany za złe zachowanie, pomimo, że robiłem wiele rzeczy kompletnie nieświadomie. Byłem często krytykowany, poniżany i upokarzany. Wpewnymmomenciemoi rodzicewpadli na pomysł emigracji do Izraela, jako że okazało się, że jest tam dostępne bardzo duże wsparcie dla dzieci z różnego typu problemami - nie tylko w spektrum autyzmu - a zespół Aspergera był już dobrze znany w szkołach i wielu innych instytucjach. Rodzice uznali, że wyjdzie mi na dobre, jeśli tam skończę szkołę i zdam maturę. Świadectwo z wyróżnieniem Kiedy po raz pierwszy przedstawili mi ten pomysł, myśla- łem, że to szaleństwo. Szybko się okazało, że rodzice posta- wili mnie przed faktem dokonanym, więc nie miałem zbyt wiele do powiedzenia. Z czasem zdystansowałem się i dałem się do tego zachęcić. Miałem 12 lat, gdy w końcu dotarliśmy do Izraela. Czułem się ogromnie nieswojo, ale jakoś sobie z tym radziłem. Było to dla mnie naprawdę szo- kujące przeżycie. To tak jakby cały mój świat, jaki dotąd znałem, stanął na głowie. Granie na komputerze i oglądanie filmów i seriali zawsze, od najmłodszych lat, pomagało mi się uspokoić i zdystansować. Pomogło mi także w tej sytuacji. Hebrajskiego nauczyłem się stosunkowo szybko - już w czwartej klasie podstawówki odkryłem w sobie talent do nauki języków. W ciągu kilku miesięcy potrafiłem już porozumiewać się po hebrajsku, a oprócz tego miałem spory zasób słów angielskich. Wmiarę, jak dorastałem, zarówno mój hebrajski jak i angielski cały czas rosły w siłę. Szkoła w Izraelu była dużo łatwiejsza i dużo mniej stresująca. Ponieważ praktycznie wszyscy wiedzieli tutaj o istnieniu trudności w spektrum autyzmu, miałem bardzo dużo ułatwień i wsparcia ze strony szkoły, nauczycieli, a nawet rówieśników. Dostawałem ciepło, akceptację, wy- rozumiałość, pomoc wszelkiej maści. Dzięki temu wszystkiemu byłem

kursu wybrałam się na targi pracy do Abraham Hostel, a po dwóch miesiącach po zakończe- niu nauki siedziałam już na mojej ciepłej po- sadce w jednym z Izraelskich start-upów. Wtedy też okazało się - po raz kolejny - że wiem, że nic nie wiem. Nie odpuściłam - dzień po dniu szłam do przodu i średnio raz na osiem miesięcy dostawałam awans. Nie dość, że czułam się doceniona, to jeszcze oka- zało się, że ten straszny, nudny high tech jest tak naprawdę miejscem niezwykle kreatyw- nym, pełnym ciekawych i ambitnych ludźi, z którymi można budować znajomości na lata. Jest jeszcze jeden plus - mogę pozwolić sobie na wynajęcie całego namiotu w centrum Tel Awiwu! Dla hajsu i spokoju Dzielę się własną historią, by pokazać że się da. W ciągu ostatnich pięciu lat poznałam wielu ludzi, którzy tu przyjechali i czuli się bardzo zagubieni na rynku pracy. Pandemia dołożyła swoje do puli frustracji – bo bądźmy szczerzy, Izrael jest bardzo trudnymmiejscem dla osób z zewnątrz. Wszystkich, z którymi o tym rozmawiam, zachęcam: jeżeli czuje- cie się na siłach, spróbujcie pracy w high tech. Nawet, jeśli ta branża z pozoru wydaje się wam nieinteresująca, jeśli budzi obawę, że to nie dla was – warto spróbować, bo w high tech jest miejsce dla każdego. Nie trzeba być programistą: można spróbować swoich sił w marketingu, sprzedaży, w obsłudze klien- ta itp. Wszystkiego można się nauczyć. Ta branża może zapewnić stabilność zatrudnie- nia, relatywnie dobre pieniądze i kontakty, które w przyszłości mogą zaowocować inny- mi możliwościami. Dla mnie to było objawie- nie. Bo w końcu, jak pisze Taco Hemingway: „Nigdy nie robię niczego dla leków, jedynie dla hajsu, spokoju i mamy”. P

w stanie skończyć szkołę, zdać maturę, i to w dwóch obcych językach, i jeszcze dostać na sam koniec świadectwo z wyróżnieniem. Przygoda z high tech Wsparcie ze strony państwa nie skończyło się na szkole. Otrzymałem pomoc w znalezieniu pracy, jednorazowe wsparcie finansowe mojej dalszej nauki, mieszkanie socjalne, które wyglądało przyzwoicie i było dostępne poza kolejnością. Praktycznie każda osoba, którą spotkałem, chciała mi pomóc, i pomagała. Dzięki temu, co otrzymałem, mogłem skończyć szkołę z wysokim wynikiem, dalej się uczyć, znaleźć pracę dopasowaną do moich potrzeb i preferencji i wiele innych wspaniałych rzeczy.

Czy wiecie, że czarny to nie kolor? Gdybyście studiowali na ASP to zdawalibyście sobie sprawę z tego, że to tylko odcień. Teraz do woli możecie używać teraz tej ciekawost- ki, aby zabłysnąć na weekendowym wypadzie na hummus! Dlaczego o tym piszę? Jestem „emerytowaną prawie-artystką” - wszystko przez Izrael i dzięki Izraelowi – a ten artykuł może okazać się Wam przydatny, jeżeli tak jak ja przylecieliście tu z innego uniwersum, a musicie zapłacić za czynsz. Antidotum na nudę Na ASP obroniłam licencjat, ale na magisterkę już nie starczyło mi nerwów - w poszukiwaniu sławy, pieniędzy i wielkiej kariery wyjechałam do Londynu. Moim celem była praca w Royal Opera House - chciałam robić piękne kostiu- my bez ograniczeń budżetowych w granicach 30 zł za postać. Nie dane mi było jednak speł- nić tego marzenia, choć z czasem los zesłał mi możliwość pracy przy scenografii i ko- stiumach w bardziej komercyjnym miejscu. Byłam zadowolona, życie było dobre, czynsz był opłacony, wszystko zdawało się być takim, jak trzeba. Do czasu… Moja głowa zaczęła się nudzić i wpadła na pomysł przeprowadzki do Izraela. Nieznajomość języka, rynku pra- cy, brak jakiegokolwiek konkretnego planu? Kto by się tym przejmował! W tym momen- cie mojego życia chciałam spróbować abso- lutnie wszystkiego i nie przejmować się tak przyziemnymi rzeczami. Jak postanowiłam - tak zrobiłam: po kilku miesiącach stanęłam z walizkami na lotnisku Ben Guriona i już nie mogłam się doczekać, aż wejdę do pierwsze- go lepszego teatru lub opery w Tel Awiwie i z miejsca zacznę robić kostiumy. Naprawdę w to wierzyłam. Półtora roku później nadal tkwiłam w punkcie wyjścia - do tego stopnia, że raz w roku wyla- tywałam do Londynu, by pracować nad dużym projektem scenograficznym w moim poprzed- nim miejscu pracy. Wracając do Izraela coraz

bardziej traciłam nadzieję na to, że kiedykol- wiek znajdę pracę, która zapewni mi satys- fakcję i pensję pozwalającą wynająć coś wię- cej niż pół namiotu na obrzeżach Tel Awiwu. W moim otoczeniu było bardzo dużo ludzi pracujących w branży high tech, jednak defi- nitywnie odrzucałam myśl o tym, że mogę się stać jednym z trybików w wielkich korpora- cjach. Z miesiąca na miesiąc mój opór stawał się coraz mniejszy - głównie dlatego, że nie miałam innego wyjścia. Po dwóch latach coś we mnie pękło i postanowiłam spróbować. High tech? To nie gryzie Co musi zrobić człowiek, który nie wie nic o programowaniu, by postawić swoją stopę w jednym z izraelskich biur i doświadczyć uroków darmowego jedzenia z 10Bis, happy hours i stabilnego zatrudnienia? Mój hebrajski nie był na tyle dobry, by na- uczyć się czegoś zupełnie nowego w tym języku, więc zaczęłam od poszukiwania kur- su, który byłby prowadzony po angielsku. Znalazłam jeden - nie podaję jego nazwy, ale nietrudno go znaleźć - reszta kursów jest po hebrajsku. Wyłuskałam ostatnie oszczęd- ności i tak zaczęła się moja podróż po high tech, która trwa aż do dziś. Kurs trwał 10 tygodni, na koniec dołożyłam sobie kolejny w Polsce. Pierwsze dwa tygo- dnie były naprawdę ciężkie: wydawało mi się, że jestem najgłupszym człowiekiem na świe- cie, który nie rozumie absolutnie nic. Po trzech tygodniach zmieniłam zdanie - wtedy już uważałam się za następczynię Steve’a Jobs’a. Po czterech tygodniach wróciłam do poprzed- niego stanu. Nastroje zmieniały mi się co ty- dzień, jednak odkryłam, że nie dość, że to nie jest tak skomplikowane jak operacja na otwar- tym sercu, to jeszcze jest ciekawe. Nie będę oszukiwać: wkręciłam się w to maksymalnie, potrafiłam siedzieć przy nauce po piętnaście godzin dziennie. Zaowocowało - pod koniec

12

13

Dzisiaj pracuję w międzynarodowej firmie technologicznej jako tester oprogramowa- nia. Dostałem się tam z pomocą mojej na- uczycielki, która prowadziła kursy w tym zakresie. Firma została poinformowana o moich problemach i trudnościach z ZA, i moje stanowisko zostało przygotowane w taki sposób, bym mógł powoli pozna- wać zakres mojej pracy i popełniać błędy, a jednocześnie spełniać obowiązki i ocze- kiwania moich przełożonych. Uważam, że to, co dla mnie zrobiono, jest po prostu niesamowite.

Ten kraj dosłownie odmienił moje życie

Wszystko to zawdzięczam Izraelowi, i szczerze mówiąc, nawet nie chcę myśleć, gdzie byłbym dzisiaj, gdybym nigdy tu nie przyjechał, gdyby moi kochani rodzice nie zrobili tego dla mnie. Ten kraj dosłownie odmie- nił moje życie i dzięki niemu mam dzisiaj bardzo szerokie perspektywy i możliwości rozwoju. Gdy patrzę wstecz, czasami nie mogę uwierzyć, że nam się to wszystko udało. To była najbardziej szalona przygoda w moim życiu. P

JANEK KUBIAK (ur. w 1995 r.) – pochodzi z Warszawy, do Izraela wyjechał z rodziną w wieku 12 lat. Pracuje jako tester oprogramowania w firmie high tech Orbotech.

FELIETON

Smak Izraela

Rakiety, koty i staniki, czyli wojna w państwie Tel Awiw tekst Daniela Malec

Głodnemu sabich na myśli tekst Urszula Pawlak

DANIELA MALEC – (ur. w 1979 r.) - Izraelka z wyboru (zrobiła aliję w 2009 r.). Mieszka w Tel-Awiwie. Świeżo upieczona absolwentka szkoły aktorskiej. Dusza artystyczna: pisze, tłumaczy, udziela się społecznie.

URSZULA PAWLAK – miłośniczka izraelskiej kuchni. Z zawodu lekarka, specjalistka chirurgii ogólnej, obecnie na ostatniej (ma nadzieję) prostej do uzyskania prawa wykonywania zawodu lekarza w Izraelu. Mama 4-letniej Anny. Wraz z nią i Arim, miłością życia, mieszkają w Gan HaShomron, i – mimo kulturowych różnic – starają się udowadniać, że...się da.

Czy przy talerzu świeżego hummusu z gorącą pitą i spodeczkiem pełnym oliwek i kiszonych warzyw można zapomnieć o ogórkowej?

Kiedy w 2014 roku po raz pierwszy leciałam do Izraela na skrzydłach miłości do mojego ówczesnego chłopaka, miałam przy okazji nadzieję na przeżycie niezapomnianych wrażeń kulinarnych. Bo choć od lat by- łam zakochana w kuchni europejskiej, głównie włoskiej, to i bliskow- schodnie smaki nie były mi obce. Wciąż bliżej mi było jednak do grec- kich jogurtów i oliwek niż do hummusu i falafela. Podczas tej pierwszej wizyty zjadłam masę obcych mi dotąd pyszności: warzywa skąpane w tahinie, bakłażany na million sposobów, chrupiące falafele w pusz- ystych pitach, wspaniale aksamitne hummusy z bajecznymi dodatka- mi. Po pięciu latach od tej pierwszej wizyty przeniosłam sie do Izraela na stałe. Jak to dobrze, że bywałam tu na tyle często, aby dostrzec, że dla prawdziwych foodies, jakimi jesteśmy ja i mój mąż, Izrael to istny raj! Próżno tu szukać znanych nam od dzieciństwa pierogów i zupy ogórko- wej. Na szczęście aliję zrobiłam wraz z moją mamą, która te i inne pysz- ności robi najlepiej na świecie – o czym przekonało się już nawet kilkoro mieszkających w Izraelu Polaków. Za to izraelskie bogactwo smaków, kuchni z różnych stron świata, składników i połączeń może przyprawić o zawrót głowy nawet najbardziej wybrednych smakoszy. Klient to nie pan, to kolega Od początku mojej kulinarnej podróży po Izraelu nauczyłam się wielu rzeczy, które obce mi były, gdy mieszkałam jeszcze w Polsce. Pierwsza wynika zapewne z powszechnie panującego w Erec luzu. A mianowicie – tutaj wszystko się da! Jeśli nie smakuje Ci potrawa – powiedz o tym kelnerowi i oddaj. Pamiętam sytuację, gdy w jednej z knajp zamówi- łam makaron z łososiem w sosie teriyaki. Przepyszny. I obficie obsy- pany kolendrą, której nie trawię. Oczywiście zapomniałam wspomnieć o tym przy zamówieniu (o, zgrozo! nadal mi się to zdarza!). Kelner bez mrugnięcia okiem, wręcz z uśmiechem zrozumienia, zabrał mój talerz, a po chwili parowała przede mną nowa porcja tego samego da- nia, bez grama kolendry. Tak dba się tu o gościa! Da się też spróbować niemal każdego wina z karty, zanim człowiek zdecyduje się na jedno. Miłe i przyjemne, prawda? No i lody! Czy ktoś w Polsce widział, żeby przed podjęciem decyzji sprzedawca proponował próbki nawet wszyst- kich smaków, jakie oferuje lodówka? W życiu! Wprawdzie w Polsce gał- ka lodów kosztuje 4 złote, a tutaj niemal 20, lecz – jak śmieje się mój mąż – te 4 złote nietrafionego smaku można traktować jak próbowanie. Druga rzecz, która zachwyca mnie w izraelskich knajpach, to bogactwo przystawek. Dla pary warto zamówić raczej cztery przystawki i jedno danie główne, niż danie główne dla każdego. Bo – dziwnym trafem – da- nia główne są zwykle mniej fantastyczne niż te właśnie przystawki, od których często eksplodują kubki smakowe. Trzeci fenomen to obsługa. Kusi zawsze siedzenie przy stoliku, wykwintne, odosobnione, wygodne. Tymczasem w Izraelu warto się od czasu do czasu usiąść przy barze! Może nie tak ekskluzywnie, może nie tak wygodnie, bo nogi dyndają z wysokiego stołka, ale kontakt osobisty z barmano-kelnerem to rzecz nie do przecenienia. Ilu ciekawostek na temat lokalu, jedzenia, składni- ków, miasta, kraju i w końcu samej osoby można sie od tych ludzi do- wiedzieć! Można też wyjść z lokalu z poczuciem, że znalazło sie kolejną bratnią duszę po tym, jak wypijecie razem pożegnalnego shota

Eksplozja smakuwniepozornymmiejscu

Niedaleko pięknego Pardes Hana-Karkur, w którego okolicy mieszkam, można znaleźć miejsce, w którym podają fantastyczne rzeczy. Izraelskie i nieizraelskie, ale wszystkie takie, dla których warto tutaj wracać. Jadąc od strony Tel Awiwu zatrzymajcie się w Giv’at Olga. Tam, obok placu zabaw, w niepozornej budce na kołach, dwóch przesympatycznych gości sprzedaje burik. Można wybrać spośród trzech propozycji: z pikantny- mi ziemniakami, z jajkiem albo na bogato: mix. Nie przyjeżdżajcie, jeśli jesteście na diecie, bo wtedy wszystkie wasze wysiłki legną w gruzach. W każdym innym przypadku – yalla! Nie ma na świecie nic prostszego i zarazem pyszniejszego od tego chrupiącego, smażonego w głębokim tłuszczu pieroga z cieniutkiego ciasta filo, z nadzieniem, które przypra- wia o najwspanialsze doznania: pełnym smaku, płynnego żółtka, sło- nym i ostrym, gorącym jak izraelskie słońce. I serwowanym w papierze do drukarki, co – mimo, że znam to miejsce od dawna – nadal przy- prawia mnie o wybuch śmiechu. Zapamiętajcie – burik w Giv’at Olga! No i Sabich u Orena. Odkryłam to miejsce dość późno w toku moich kulinarnych eksploracji i jedząc po raz pierwszy zastanawiałam się, czy to jest tak pyszne, bo jestem głodna, czy po prostu tak bosko smakuje. Wróciłam sprawdzić. A potem jeszcze raz i jeszcze. Doszłam do wnio- sku, że to jest po prostu najpyszniejszy sabich na świecie. Nie wiem, czy istnieją jakieś walki zwolenników falafela ze zwolennikami sabicha, ale gdyby były – ja stawiam na sabich! Koniecznie od Orena i jego żony. Wpadnijcie po niego do Karkur. A jeśli zapragniecie jedzenia wykwint- nego, w eleganckiej restauracji, ze wspaniałą obsługą i pysznym winem, a do tego z najwspanialszym na świecie widokiem - odwiedźcie restau- rację Hellena w Starym Porcie w Cezarei. Zamówcie ogrom przystawek, bo to, jak oni łączą smaki, komponują składniki, jak poszukują nieoczy- wistych połączeń sprawi, że będziecie chcieli wrócić do tego magicz- nego miejsca. Koniecznie zamówcie wcześniej stolik, bo niełatwo tam o miejsce. Usiądźcie na balkonie albo wewnątrz przy oknie, żeby oprócz fantastycznych smaków cieszyć oczy widokiem słońca zachodzącego nad piękną Cezareą. To doznanie totalne. To co, ruszycie ze mną w kuli- narną podróż po Izraelu? Ale uwaga - po domowe pierogi zgłaszajcie się już tylko do mojej mamy! P

Za nami niełatwy rok koronowy, dość powie- dzieć, że od półtora roku nie było w Izraelu żadnego turysty! W kawiarniach wciąż te same, lokalne twarze, a na portalach rand- kowych posucha. Tak właśnie wyglada rze- czywistość z punktu widzenia mieszkańca państwa Tel Awiw. W maju wydawało się że powraca wolność i swoboda, otwarto na powrót kluby nocne i bary. Jednak chwilę potem bary znów opustoszały, kiedy na „mia- sto, które nigdy nie śpi” zaczęły lecieć rakiety Hamasu. Przypomnijmy, że poprzednie wo- jenki z Gazą mieszkańcy Tel Awiwu oglądali z ekranów swoich smartfonów, leżąc spokoj- nie na plaży. Tym razem Hamas postanowił naprawdę włączyć Tel Awiw do gry, i miasto momentalnie opustoszało. Pierwsza syrena przyszła po południu, niespo- dziewanie, i zastała mieszkańców w różnych dziwnych miejscach. Ja na przykład udałam się tego dnia na bieliźniane zakupy i w momen- cie, gdy ją usłyszałam, stałam w przymierzalni sklepu w Tel Aviv Fashion Mall, przy nowym, modnym deptaku na HaHashmonaim. Byłam

w połowie rozebrana, dopinałam stanik, który chciałam kupić, kiedy głos z mikrofonu ogłosił, że rozpoczął się atak rakietowy na Tel Awiw i wszyscy proszeni są do natychmiasto- wego udania się do schronu na poziomie -1. Wszyscy klienci i pracownicy sklepu zaczęli nagle biec, a ja stałam w miejscu skonfundo- wana, bo nie wiedziałam: czy biec tak jak stoję, czyli na wpół naga? Czy może zdjąć najpierw stanik, za który nie zapłaciłam? A może jed- nak nie zdejmować – bo przecież Hamas daje nam 90 sekund na ukrycie się, a to za mało, by zmienić na inny, a potem jeszcze rzucić się do ucieczki..! W obliczu zmasowanego ataku trzeba było podejmować trudne decyzje. Rakiety z reguły leciały z nieba nocą, i większość telawiwczy- ków, zaspana, w piżamach, gromadziła się na klatkach schodowych, odkrywając dzięki temu, że… ma sąsiadów. Zanim jednak można było biec na drugie piętro, trzeba było zde- cydować: czy wziąć pod pachę kota, czy nie? Koty wyczuwają zagrożenie i nie dają się łatwo złapać. 90 sekund to niedużo i odpada latanie

za kotem po domu. Ale – to pytanie nie dawało mi spokoju - co stanie się z moim mruczkiem?

Inna trudna decyzja, powracająca jako pyta- nie na różnych kobiecych forach w mediach społecznościowych, dotyczyła tego, czy pod koszulę nocną przed spodziewanym ata- kiem należy założyć stanik, czy nie? Spanie w staniku to wielka niewygoda (panowie, wyobraźcie sobie – analogicznie – spędzanie nocy w kąpielówkach Speedo) - ale ponieważ 90 sekund nie wystarcza do tego, by założyć stanik, kiedy słychać syrenę, a jest spora szan- sa, że za godzinę lub dwie cały budynek znów spotka się na drugim pietrze - to warto je roz- ważyć. Ciężka decyzja, bo to, że przystojniak z trzeciego piętra się gapi, nie przeszkadza mi tak bardzo, ale ten ars z czwartego...ichsa, kiszta, nie, dziękuję! Syrena nigdy nie rozlega się w dobrym czasie. Na przykład - kiedy jesteśmy w toalecie. Albo podczas miłosnych igraszek..! Tak, to były ciężkie dwa tygodnie, osłodzone jednak wy- razami wzruszającego wsparcia ze strony ro- dziny, przyjaciół: zaproszeniami, by spędzić tydzień w Hajfie w wolnym pokoju u kole- gi; nieustanne zapytania „czy wszystko ok” na Facebooku i WhatsAppie. Wyrazy solidar- ności i miłości, niemalże równoważyły ogrom- ną ilość hejtu wobec Izraelczyków, która roz- lała się w mediach społecznościowych…. Ale to już, dzięki Bogu, za nami! Życie w Tel Awiwie wróciło do względnej równowagi, koty i szczury wylegują się na bulwarach, plaże i bary są pełne, choć turystów jak nie było, tak nie ma. Można powrócić do życia w „bańce Tel Awiw”, do tego luksusu oderwania się od bliskowschodniej rzeczywistości, który dosta- je się w zamian za absurdalnie wysoki czynsz, jaki trzeba uiścić za kilka metrów kwadrato- wych w rozpadającej sie ruderze. Ale w Tel Awiwie, proszę pani. Ya Habibi, Tel Aviv! P

14

15